Reklamacji nie uznano

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci; czego Jaś się nie nauczył tego Jan nie będzie umiał – przysłowia i ludowe mądrości dotyczące edukacji jasno dają nam do zrozumienia, że nauka w młodym wieku przynosi najlepsze efekty. Ta zasada równie dobrze, co w przypadku ludzi sprawdza się w kwestii szkolenia psów. Powszechny mit, mówiący o tym, że za wychowanie czworonoga należy zabrać się dopiero, kiedy ten skończy rok nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Naukę podstawowych komend oraz obowiązujących w codziennym życiu zasad trzeba zacząć natychmiast, gdy szczenię zawita do nowego domu, bowiem zaniedbania z tego ważnego, początkowego okresu potrafią się bardzo długo mścić.

T. to mój pierwszy pies, toteż na początku naszej wspólnej drogi popełniłam wiele podstawowych błędów, od których z pewnością zdołałby się ustrzec bardziej doświadczony przewodnik. W myśl zasady mówiącej, że uczyć należy się na błędach, najlepiej zaś na cudzych, postanowiłam podzielić się tutaj swoimi przemyśleniami, związanymi z tym, co powinnam była zrobić inaczej. Teraz, kiedy T. ma już prawie dwa lata jestem o wiele mądrzejsza – to trudny pies, który zafundował mi prawdziwą szkołę życia. Bez wątpienia, z każdym kolejnym czworonogiem będę popełniać błędy, nie ma bowiem na świecie idealnych trenerów i przewodników, jednak mam nadzieję graniczącą z pewnością, że będą to błędy… zupełnie nowe.

***

T., do mnie!

Chyba każdy opiekun psa myśliwskiego wie, jak trudno wypracować perfekcyjne przywołanie. Pies, który puści się w pogoń za zwierzyną lub zwęszy interesujący trop potrafi kompletnie ogłuchnąć, dlatego dobrze jest rozpocząć naukę przywołania możliwie jak najwcześniej. Każdy szczeniak, gdy jest jeszcze bardzo młody, przechodzi okres naturalnego podążania za przewodnikiem. Wtedy, aby przybiec na zawołanie nie potrzeba psu jakiejś szczególnej zachęty – wystarczy pochylić się, klasnąć w ręce, czy krzyknąć wesołym, wysokim głosem. To bardzo ważny okres, którego nie powinno się przegapić. Nie mogę powiedzieć, abym zupełnie przeoczyła ten istotny moment w życiu mojego psa, z pewnością jednak nie postarałam się, aby naprawdę silnie wzmocnić u T. podążanie za mną i przychodzenie na komendę. Moim błędem było nie używanie odpowiednio atrakcyjnych nagród, kiedy T. decydowała się do mnie przybiec – od początku powinnam była stosować w takich sytuacjach tuńczyka w puszcze, pasztet lub szynkę, zamiast dużo wygodniejszych, ale zdecydowanie mniej smacznych psich ciastek. Przez to, kiedy T. podrosła i stała się rozbrykaną nastolatką ciekawość świata i potrzeba eksploracji środowiska wygrały z tym, co miałam jej do zaoferowania. W ten sposób rozpoczęły się nasze problemy z przychodzeniem na komendę. Początkowo przywołanie działało nieźle w pozbawionych rozproszeń warunkach, ostatecznie jednak dobrnęłam do niechlubnego punktu, w którym T. całkowicie ignorowała tę komendę.

przywolanie-1024x678

Problem udało mi się w sporym stopniu przepracować, jednak do tej pory zdarzają się w tej najważniejszej kwestii wzloty i upadki – obawiam się, że nigdy nie dojdziemy w tym względzie do poziomu posłuszeństwa, który satysfakcjonowałby mnie w pełni i pozwolił w 100% zaufać psu. Niemniej, na dzień dzisiejszy cieszę się w miarę akceptowalnym przywołaniem. Pomogły niesamowicie niewygodne spacery na długiej, 20-metrowej linie, dzięki której T. nie mogła zignorować komendy, ogrom entuzjazmu okazywanego psu po wykonaniu polecenia oraz naprawdę pyszne smakołyki. A także powtarzanie odpowiednich ćwiczeń tysiące razy – do tego założę się, że nim T. stanie się stateczną, dojrzałą damą całą sekwencję treningową zdążymy przewałkować razy milion.

Warto zaznaczyć, że wśród właścicieli wielu psów myśliwskich panuje przekonanie, iż przedstawicieli tych ras przywołania tak naprawdę nie da się nauczyć. W Internecie, na rozmaitych stronach i forach, można przeczytać, że jedynym sposobem, aby skutecznie takiego psa wyszkolić jest użycie obroży elektrycznej. To nieprawda. Aby pies chętnie wracał do właściciela na komendę trzeba po prostu odpowiednio wcześnie zacząć naukę, a do motywowania używać bardzo atrakcyjnych nagród.

Czekaj…!

Zarówno ciągnięcie, jak i chodzenie na luźnej smyczy to umiejętności, których psa trzeba (na własną zgubę lub dla swojej wygody) nauczyć – zwłaszcza, że psy naturalnie poruszają się szybciej niż ludzie. Szczenię wyrywające się w kierunku innego psa lub holujące właściciela w stronę ulubionego parku jest raczej urocze niż problematyczne, jednak takie samo zachowanie w przypadku dorosłego psa potrafi ze spaceru uczynić naprawdę wyczerpujące – zarówno fizycznie, jak i psychicznie – doświadczenie. Chodzenie na luźnej smyczy można ćwiczyć z bardzo młodym psem, nagradzając go i chwaląc, gdy znajduje się blisko człowieka oraz ucząc, że tylko spokojne zachowanie prowadzi do nagrody (w tym wypadku zabawy z innym psem lub biegania w parku). T. jako bardzo młody pies nie miała problemów z chodzeniem na luźnej smyczy, jednak dzięki życzliwości osób trzecich udało się jej do perfekcji opanować wchodzenie w tryb ciągnika. Oduczenie psa ciągnięcia na smyczy wymaga ogromu pracy i cierpliwości – zdecydowanie łatwiej jest po prostu nie dopuścić do opanowania takiego zachowania, dlatego przestrzegam przed używaniem na spacerach z młodymi psami smyczy automatycznych. W przypadku T. dało to po prostu tragiczne rezultaty.

spacerluzny-1024x683

Obecnie właściwie cały czas pracuję nad chodzeniem na luźnej smyczy. Chyba nie ma spaceru, na którym nie musiałabym T. przypomnieć, że galopowanie do przodu bez oglądania się na to, co dzieje się na drugim końcu smyczy za jej plecami nie popłaca. T. potrafi spokojnie maszerować obok mnie, gdy spacerujemy w nieznanym miejscu lub kiedy wie, że na końcu trasy nie czeka na nią nic wyjątkowo ekscytującego. Wciąż jednak zmienia się w lokomotywę, gdy idziemy na wybieg dla psów lub w inne jej ulubione miejsce spacerowe. Stąd też w naszym przypadku ważniejsza niż typowe ćwiczenia na utrzymanie luźnej smyczy jest praca nad kontrolowaniem emocji i słuchaniem przewodnika bez względu na poziom rozproszeń.

Ok, przywitaj się!

O tym, że w Polsce pies traktowany jest przez społeczeństwo niczym przedmiot użyteczności publicznej pisałam wielokrotnie. Ładnego psa każdy chce pogłaskać, a jeżeli na dodatek ów pies jest szczeniakiem powszechne zainteresowanie, jakie budzi wzrasta co najmniej dwukrotnie. Ludzie do psa cmokają, próbują go przywołać, głośno zachwycają się jego urodą, pozwalają na siebie skakać, gdy szczenię do nich podejdzie. Ze wstydem wyznaję, że nieświadoma potencjalnych konsekwencji początkowo pozwalałam T. na wszystkie tego typu interakcje tak długo, jak długo nie stanowiły dla niej bezpośredniego zagrożenia. To sprawiło, że teraz mam psa gotowego przywitać się z wielkim entuzjazmem z każdym napotkanym człowiekiem. Jednocześnie jednak dało mi psa niezwykle socjalnego, niesamowicie ufnego, którego bez problemu można wszędzie wprowadzić, a także zostawić pod opieką obcej osoby. Coś za coś.

Niestety, częściej na wierzch wychodzą wady niż zalety wypływające z początkowego etapu naszego miejskiego życia i nie raz życzyłam sobie mieć nieco mniej socjalnego psa, ale za to pozbawionego całego tego pełnego miłości bagażu. Spacer po mieście, podczas którego T. wyrywa się do każdej osoby, która na przykład lekko się do niej uśmiechnie potrafi być naprawdę męczący. W związku z tym, dużą wagę przykładam do możliwie najczęstszych ćwiczeń samokontroli i rezygnacji z witania się obcymi ludźmi, a smakołyki lub choćby sucha karma to nieodłączni towarzysze każdego spaceru. Mam nadzieję, że kiedyś zdołam przekonać T., iż praca ze mną jest znacznie bardziej interesująca niż witanie się z obcą osobą i warto ignorować tych wszystkich ludzi wokoło. Na razie jednak jasno widzę, że przed nami jeszcze długa droga.

Ty zostajesz!

Wypracowywanie spokojnego pozostawania w domu pod nieobecność właścicieli to w przypadku T. jego wielkie nieporozumienie. Tymczasem to bardzo ważna umiejętność – jeżeli pies szybko ją opanuje pozwoli nam uniknąć z jednej strony problemów z niszczeniem domowych sprzętów, z drugiej skarg sąsiadów na wycie i szczekanie. T. na szczęście jest osobnikiem cichym z natury, więc kłopoty związane z psimi koncertami nigdy nas nie dotknęły, przypuszczam jednak, że P. do tej pory nie może odżałować straty swojej ulubionej, super profesjonalnej klawiatury.

Na czym dokładnie polegał mój błąd w tym przypadku? Po pierwsze, zdecydowanie zbyt dużo czasu spędzałam z T., kiedy była szczenięciem, przez co przyzwyczaiła się, że zawsze w domu jest ktoś, z kim może się bawić. Po drugie, nie zdecydowałam się od odpowiednio wczesne wprowadzenie klatki kennelowej. Niestety, bardzo długo musiałam przekonywać P., że kennel to nie więzienie, ale bezpieczny azyl. Dodatkowo, ogromna seterowa klatka mogła pojawić się w domu dopiero po przeprowadzce – o zmieszczeniu w niewielkiej kawalerce takiej kolubryny nie było mowy.

klatka1-1024x683

T., na szczęście!, nigdy nie wykazywała objawów lęku separacyjnego, a wszystkie zniszczenia, których dokonała będąc rozbrykaną nastolatką wynikały z nudy i braku umiejętności samotnego spędzania czasu. Stąd też w jej przypadku problem właściwie rozwiązał się sam wraz z dorastaniem. Po prostu pewnego dnia T. doszła do wniosku, że pod naszą nieobecność najlepiej będzie skupić się na spaniu. Mimo to, szczerze żałuję, że ruda nie była w przemyślany sposób klatkowana od samego początku – jestem pewna, że oszczędziłoby nam to sporo nerwów i cennych książek.

***

Bez wątpienia na początku naszej wspólnej życiowej drogi narobiłam sobie sporo problemów, które teraz powoli, z wysiłkiem odpracowuję. Z pewnością będę o wiele mądrzejsza, gdy w moim życiu przyjdzie pora na pojawienie się kolejnego szczeniaka, a tymczasem zachęcam Was do dzielenia się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami związanymi z tematem. Czy Wy, wychowując Wasze psy popełniliście jakieś błędy, które teraz wychodzą Wam bokiem?

  26 komentarzy do tekstu: „Reklamacji nie uznano

  1. Avatar
    1 maja 2015 at 08:37

    Najlepiej uczyć się na cudzych błędach? Chyba na własnych 🙂
    Z pierwszym psem jest tak zawsze, chyba że bierzemy małego kundelka bez większych oczekiwań wobec niego. Myślę, że dostajemy takiego psa jakiego potrzebujemy- widocznie w naszym przypadku miał to być pies, który nauczy nas jak najwięcej :). Charakter psa i jego usposobienie ma ogromny wpływ. Pamiętam, jak zmagałam się z Emetem z wieloma problemami, jednocześnie pomagając koleżance z jej małą suczką, która teraz nie sprawia najmniejszych problemów- ten pies nie ma w głowie takich rzeczy jak ucieczki, chęć przywitania się z psami czy ludźmi. I była taka od urodzenia, nie trzeba było nic robić. Ja od początku próbowałam nauczyć mojego przywołania- bez skutków, ciągle za to przepraszając innych ludzi z psami. Oczywiście, że popełniałam błędy. Teraz zupełnie inaczej prowadziłabym szczeniaka, ale mam pewien spokój wiedząc, że Emet niewiele na tym ucierpiał- zawsze mógł biegać, hmm raczej uciekać, to ja się stresowałam. A on w najlepsze bawił się z psami kilkaset metrów ode mnie. To,że ciągle próbowałam to zmienić, było dla komfortu mojego i innych osób. Obecnie nie mamy takich problemów, poza przywołaniem na spacerach blisko domu czy odwołaniem za zwierzakami w lesie.
    Mimo wszystko, zawdzięczam mu naprawdę wiele, a powoli on sam odpuszcza i widzi, że bycie przy mnie może być ciekawsze, chociaż to tak naprawdę początek :).

    • Pies do kwadratu
      1 maja 2015 at 13:33

      Oczywiście, że na cudzych – wtedy nie ponosi się konsekwencji, chociaż oczywiście, taka nauka mniej zapada w pamięć. 😉
      To prawda, że trudny pies potrafi dać niedoświadczonemu przewodnikowi niezłą szkołę życia, zmusić do nauki, przemyśleń i wyciągania (nie zawsze przyjemnych i sympatycznych) wniosków. Mnie szczególnie (w kontekście T.) bawią ogólne rady, dotyczące pozytywnego szkolenia na jedzenie – jakby jedzenie było czymś na tyle ważnym, aby zmotywować psa do czegokolwiek. 😛

  2. Avatar
    1 maja 2015 at 09:07

    Dobrze przygotowałam się do GIra- od razu było zostawanie, klatka, przywołanie i ćwiczenia. Do tego ogromna dawka socjalizacji. Poległam na wyłącznie pozytywnym treningu, pies oszukiwał mnie, że nie potrafi, że za trudne. Nie potrafił złapać dysku, przynieść zabawki, pracować zamiast wąchać i totalnie nie miał świadomości zadu (chociaż profesjonalnie omijał piłkę na którą miał wejść). W domu był coraz bardziej nadpobudliwy. Wprowadzenie sygnału braku nagrody i przerywanie zachowań nie propozycją innej zabawy tylko ostrym "nie!" Nagle, magicznie pchnęło treningi do przodu, wszystko zaczęło wychodzić, a w domu pies nagle spał i spokojnie odpoczywał zamiast wściekłe biegac i demolować co popadnie. Dobre chęci i dużo zajecia nie są wystarczające 😉

  3. Avatar
    1 maja 2015 at 11:50

    Niedawno zasięgłam rady osoby zajmującej się tresurą psów. Chodziło mi dokładnie aby doradzić się co mogę zrobić aby Shusha bardziej mnie słuchała gdy zobaczy zwierzynę? Jak opanować jej silny instynkt? I niestety usłyszałam o jednym wyjściu jakim jest obroża elektryczna, której i tak nie poleciła, lecz która mogłaby uratować życie psu w "transie". Ja jednak nigdy nie zdecyduję się na taką obrożę. Wiem, że będzie mi bardzo ciężko cokolwiek z nią ćwiczyć pod tym kątem, ze względu na jej wiek. Jako pierwszy krok, postanowiłam również zaopatrzyć się w 20 m linkę. Na pewno nie targnę się już na pomysł aby puścić ją luźno w lesie. Myślę, że skorzystam z Twojej podpowiedzi, odnośnie bardziej zachęcających przysmaków jako nagroda przy przywołaniu 🙂

    • Pies do kwadratu
      1 maja 2015 at 13:05

      Na pewno warto starać się wypracować pożądane zachowania używając pozytywnych metod szkoleniowych, ale nie sądzę, aby należało raz na zawsze skreślać metody awersyjne. Pies, który pójdzie za zwierzyną może znaleźć się w ogromnym niebezpieczeństwie. T. nie wybiega na ulicę – nawet, kiedy goni ptaka przed ulicą zawraca i zmienia kierunek ruchu ZAWSZE. Domyślam się jednak, że w przypadku psów, które nie patrzą, gdzie biegną i jedyne o czym myślą to aby dopaść zwierzynę awersja rzeczywiście może uratować życie, bo to jest jasny i silny bodziec, dający do zrozumienia, że nie tędy droga. Wiem, że to brzmi niezbyt optymistycznie, ale myślę, że gdy pies zachowuje się w sposób, który zagraża jego życiu trzeba próbować wszystkiego.

  4. Avatar
    1 maja 2015 at 12:58

    Lubię takie posty, nie wychwalające siebie ponad miarę 🙂 Nie chodzi o to, że dobrze się czyta o czyiś porażkach, ale pokazuje, że nie ma psa idealnego, ani idealnego właściciela 🙂 I że życie z psem to nie tylko ścieżka usłana różami, ale te róże mają kolce, które czasem boleśnie wpijają się w nasze relacje z psem.
    Mam podobny problem jeśli chodzi o przelewanie miłości na obce osoby, intensywnie to trenujemy, ale mimo wszystko dalej często zdarza się, że obcy jest ciekawszy niż ja 🙁 Szczególnie, jeśli na horyzoncie pojawia się dziecko..
    Pozdrawiamy! K&T
    jackterror.blogspot.com

    • Pies do kwadratu
      1 maja 2015 at 13:39

      Oczywiście, że nie ma idealnych psów, ani idealnych przewodników – kluczem jest dobranie odpowiedniego psa do siebie, ale aby wiedzieć, czego rzeczywiście się od czworonożnego towarzysza oczekuje trzeba po prostu… mieć psa, który nam to pokaże. Można czytać, można chodzić na spacery z cudzymi psami, można słuchać opowieści innych psiarzy, ale dopiero poznanie tego, jak żyje się z psem na własnej skórze pozwala faktycznie zorientować się w tym, jakie zachowania nas drażnią, jakie są akceptowalne.

      W przypadku T. na miłość do obcych osób bardzo pomogła konsekwentna nauka samokontroli. Trochę więcej pisałam o tym tutaj: http://trendzseterem.blogspot.com/2015/02/obiwarsztaty-z-team-spirit-samokontrola.html

  5. Pies do kwadratu
    1 maja 2015 at 13:12

    Ja teoretycznie również byłam przygotowana do pojawienia się w domu T., ale jak widać teoria, a praktyka to dwie różne rzeczy. Z pewnymi rzeczami mi się udało (na przykład już idąc do psiego przedszkola T. miała bardzo mocne komendy stacjonarne), z pewnymi zupełnie nie. Bardzo żałuję, że nie wprowadziliśmy od razu klatki, ale wielka, seterowa kolubryna nie zmieściłaby się w maleńkiej kawalerce, mimo najszczerszych chęci z mojej strony.

  6. Pies do kwadratu
    1 maja 2015 at 13:16

    Swoją drogą, myślę, że to, co się pisze w książkach i mówi w Internecie, o wychowaniu psa, a czego rzeczywiście dana jednostka oczekuje od swojego psa, aby móc nazwać go wychowanym to dwie różne rzeczy i po prostu o pewnych sprawach trzeba przekonać się na własnej skórze.

  7. Avatar
    1 maja 2015 at 14:09

    Bardzo fajny wpis 😉 ciekawie się czytało, i miło wiedzieć że nie tylko ja popełniam błędy. Mam psiaka ze schroniska, niby nie szczeniak ale przecież zaczynałam z czystą kartą, to co ja z nim wypracuje zostanie z nami za zawsze;) nasze życie nie jest najłatwiejsze ale są momenty dla których warto się starać, dla których warto się czasem pomęczyć 😉
    pozdrawiam P.&Sam
    http://psiehistorie.blog.pl/

    • Pies do kwadratu
      2 maja 2015 at 18:04

      Wydaje mi się, że z psami schroniskowymi jest jednak trudniej, bo ciężko tu mówić o zaczynaniu z czystą kartą – pies schroniskowy ma jakąś, niekoniecznie miłą i kolorową, przeszłość, która może bardzo rzutować na jego zachowanie. Poza tym, każdy popełnia błędy – warto o tym mówić i wyciągać z nich wnioski. 🙂

  8. Avatar
    2 maja 2015 at 07:36

    Kiedy Beto był szczeniakiem niczego go nie uczyłam i teraz żałuję. Przywołanie nie jest perfekcyjne, jednak gdybym dwa lata temu uczył a tego mojego psa, teraz z pewnością byłoby lepsze niż teraz. Pozostaje mi żałować.
    Jednak jeśli chodzi o zostawanie w domu, to mój pies woli zostawać sam na dworze. Gdy jedziemy na urodziny, które trwają ok. 5h, Beethoven leży na schodach i pilnuje domu.

    • Pies do kwadratu
      2 maja 2015 at 18:05

      Ja nie wyobrażam sobie pozostawienia psa na dworze pod moją nieobecność i pewnie nie robiłabym tego nawet, gdybym miała ogród – ale ja jestem control freakiem, który boi się, że ktoś z zewnątrz mu psa zepsuje, nie mówiąc o tym, że jednak wciąż zdarzają się (i to wcale nierzadko) kradzieże psów z posesji.

    • Avatar
      2 maja 2015 at 18:17

      U nas, na wsi, jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ktoś komuś ukradł psa. A jeśli już mieliby to zrobić, to u nas nie mają szans, ponieważ pies groźny, broni posesji. Ja nie widzę w tym nic złego, jeśli pies nie ucieka, na dodatek jest groźny. Każdy ma inne zdanie, jednak ja swojego psa znam lepiej i wiem, co mogłoby się zdarzyć, a co raczej nie.

    • Pies do kwadratu
      2 maja 2015 at 18:23

      Nie twierdzę, że nie – wiadomo, że pies przeznaczony do stróżowania to zupełnie inna bajka, niż super przyjazny seter, który z radością przywita każdego złodzieja. 😉

  9. Avatar
    3 maja 2015 at 15:49

    Miło łyknąć taką notkę na zakończenie weekendu 🙂 Wyobraź sobie, że jak u siebie na blogu poruszyłam ten temat mam już coraz więcej do określenia z listy porażek? Chyba będę musiała napisać sprostowanie w kolejnym z postów – komentarze i samo wypłakanie się na łamach bloga podziałało bardzo mobilizująco! 🙂

    Jak zawsze, towarzyszko niedoli – piątka spacerowa dla ciągników! 😛 Ale tak na poważnie, to ruda już ogarnęła ideę nie ciągnięcia na smyczy, a na Bala działa opr (nastolatek pełną parą się wita) oraz metoda Zuzika – czyli hamowanie smyczą ("wspinanie się po linie"). Jest coraz lepiej, a już jak zastosowałam się do rad pasterza, to widzę światełko w tunelu ( i oby to nie był pociąg!)

    • Pies do kwadratu
      3 maja 2015 at 16:46

      To prawda. U nas na pewno coraz lepiej idzie kwestia klatkowania, ostatnio też T. nieco przystopowała z wyrywaniem się do ludzi – już nie atakuje swoją miłością każdego, ale uważnie wybiera ofiary. 😉

      Mam wrażenie, że T potrzebuje jednak w kwestii ciągnikowania przede wszystkim wyciszenia i dorastania – tego drugiego nie przyspieszę, ale przynajmniej w tym drugim mogę jej pomóc. Swoją drogą, u nas ostatnio fajnie okazało się, że zawrócenie do punktu wyjścia działa jak złoto, niestety, taka zabawa wymaga dużo czasu. Kiedy P. zaczął podczas przechodzenia przez ulicę wracać z psem na start przy najmniejszym pociągnięciu okazało się, że luźna smycz nawet przed ukochanym wybiegiem jest osiągalna. Chyba muszę podzielić spacer na jakieś odcinki i zacząć stosować tę metodę nie tylko na ulicy. 😛

      W ogóle, strasznie jestem ciekawa Twoich przemyśleń z pasienia i mam nadzieję, że (byle obszernie!) podzielisz się nimi na blogu.

  10. Avatar
    4 maja 2015 at 17:00

    Moich początkowych błędów było tak dużo, że ciężko wszystkie je tutaj wymienić. Ogólnie rzecz biorąc polegały one na tym, że – przeciwnie do Twoich -byłam dla swojego futrzaka zbyt surowa. Nie lubię wspominać "tamtych czasów", bo to, co się między nami działo było totalną masakrą. Zbyt wiele od niej wymagałam, zupełnie nie potrafiłam się z nią dogadać, nie było między nami praktycznie żadnej więzi, i tak przez ponad rok. Ostatnio jest coraz lepiej, ale regularnie przekonuję się o swojej – i jej – niedoskonałości w różnych kwestiach (stąd też nazwa bloga ;). Przy następnym psie (nie wiem kiedy, pewnie nie prędko, ale będzie na pewno) postaram się "wrzucić na luz" i nie łapać za ogon kilku srok, skupić się na budowaniu więzi i zaufania psa do mnie zamiast na wprowadzaniu żołnierskiej dyscypliny, bo tym razem nie wyszło nam to na dobre.

    • Pies do kwadratu
      4 maja 2015 at 17:42

      U mnie błędy wynikały przede wszystkim z braku doświadczenia i nie chodzi nawet o to, że nie wiedziałam, jak zabrać się za szkolenie i wychowanie psa, bo wiedziałam, ale o to, że miałam świadomości tego, czego właściwie od psa oczekuję, zarówno w szkoleniu, jak i w życiu codziennym. Pewne rzeczy odbijają mi się w związku z tym czkawką do teraz (nieszczęsne przywołanie, które mimo ciągłej pracy ma ciągłe góry i doliny), pewne okazały się mieć zarówno wady jak i zalety (bardzo, bardzo socjalny i przyjazny wobec wszystkich i wszystkiego pies). Życie. Następnym razem będę mądrzejsza, a przede wszystkim – bardziej świadoma.

      Mam wrażenie, że nadmierne ciśnięcie psa pod kątem szkolenia to wśród świadomych psiarzy dość powszechny problem – umiejętność odpuszczania to coś, co przychodzi z czasem. Przy czym warto tutaj mieć na uwadze to, że ilość ćwiczeń, która dla jednego psa będzie nadmierna dla innego może być niewystarczająca. Trzeba nauczyć się obserwować swojego zwierzaka i serwować mu tyle treningów, ile faktycznie potrzebuje z jednej strony, aby się zmęczyć, a z drugiej strony, aby wciąż miał na nie ochotę. 😉

  11. Avatar
    6 maja 2015 at 12:51

    Też najpierw nie wiedziałam czego oczekiwać od psa i chyba jak każdy popełniłam wiele błędów, ale na szczęście trenerka w psim przedszkolu wiele mi pomogła, teraz to zupełnie inny psiak! A co do przywoływania to świetnie Cie rozumiem, ale każdego psa można tego nauczyć!
    MY BLOG

    • Pies do kwadratu
      6 maja 2015 at 12:57

      Myślę, że kluczowe jest jednak przekonanie się czego oczekujemy na własnej skórze, bo to, co jednej osobie przeszkadza, dla innej może być zupełnie obojętne. Również chodziliśmy z T. do psiego przedszkola, potem na zajęcia dla psów dorosłych, obecnie zaś chodzimy na zajęcia sportowe, mimo wszystko jednak w pewnych kwestiach dostałam od niej niezłą szkołę życia. 😉

  12. Avatar
    6 maja 2015 at 13:18

    Najważniejsze, że masz świadomość tych niedociągnięć i tego, co wiesz teraz, nikt ci nie odbierze i będziesz mogła wykorzystać w przyszłości 🙂

    Zaczynam obserwować pewną rzecz – oprócz tego, że często trzeba przekonywać i pokazywać psu, że coś jest superfajne (klatka), to trzeba jeszcze najpierw przekonać i urobić faceta! A to że BARF taki zdrowy, że w klatce pies odpoczywa, że te smaki nie dają takich efektów i trzeba bardziej śmierdzące, że nowa smycz jest absolutnie niezbędna itd. czyli przy okazji szkolenia psów, ćwiczymy też naukę perswazji na ludziach, nieźle 🙂

    A jeśli chodzi o Bohuna, to pewnie znasz historię: nie ciągnie na smyczy, nie kradnie, nie niszczy, leje na to czy zostaje, generalnie prawie ideał gdyby nie to, że nienawidzi dzieci, rzuca się na psy (bo jestem przecież kozak, samiec alfa, żaden mi nie podskoczy ho ho, chcesz wpier**l szczeniaku?! To tej pory tylko jeden pies mu się postawił i biedakowi tak ego zmalało, że chodził struty cały dzień), nie widzi problemu w użyciu zębów i generalnie nie mamy szans na wygraną ze zwierzyną, jak wiewiórki, zające czy sarny. Ciężko jednak stwierdzić, gdzie i czy popełniliśmy błąd, bo tak było "od nowości", czyli od adopcji. Na pewno mogliśmy jeszcze większą uwagę przyłożyć do przywołania i nie rzucać na prawo i lewo "do mnie". Choć tak naprawdę to na niego i tak działa porządne warknięcie i groza w głosie, taki typ.

    • Pies do kwadratu
      7 maja 2015 at 18:19

      Mam nadzieję, że przy drugim psie rzeczywiście uda mi się mądrzej podejść do tematu, chociaż powiem Ci, że wciąż nie czuję się jakaś super kompetentna w temacie. Na szczęście, jeżeli będę przesadzać w którąś stronę mogę liczyć na kopa w tyłek od naszej niezawodnej trenerki. 😉

      Z tym przekonywaniem ludzi to prawda – czasem mocno się trzeba napracować nad przepchnięciem jakiejś koncepcji. Natomiast muszę przyznać, że w starym mieszkaniu klatka T. faktycznie by się nie zmieściła. Ona jest po prostu wielka.

      Bohun jest praktycznie psem idealnym, chociaż pewnie sarny się ze mną nie zgodzą 😛 A co do przywołania, podobno wołowe żołądki z treścią to delicje, którym żaden pies się nie oprze. Próbowałaś? :>

  13. Avatar
    7 maja 2015 at 18:43

    Każdy popełnia błędy…. ale pocieszę Cie – przy kolejnym psie będzie lepiej 🙂

    • Pies do kwadratu
      7 maja 2015 at 19:05

      Nie wiem, czy lepiej, bo przecież zawsze można popełnić mnóstwo nowych, dotychczas nieznanych błędów, ale na pewno inaczej. 😉

  14. Avatar
    gabrielle
    18 lutego 2016 at 09:55

    Jakbym o moim psie czytała, z tym że mój pies trafił do mnie wraz ze swoim dotychczasowym właścicielem, gdy miał trzy lata z hakiem, a moja wiedza o wychowywaniu psa była zerowa. Dostałam więc w pakiecie psa, który nigdy nie był niczego uczony. Nigdy. WCALE! Skutki całkowitego braku pracy z psem?

    Najlepsza zabawa to kradzież kapci i innych rzeczy, z którymi da się biegać po mieszkaniu i demolować. Spacery to była mordęga, bo chodzenie na luźnej smyczy przydarza się innym. Na dodatek te nagłe zwroty akcji, bo przecież trzeba koniecznie teraz powąchać tamto cokolwiek. Nawet nie wiecie, jak ja się bałam zimy i śliskich chodników. W domu, gdy tylko usiadłam, pies lądował na kolanach, podgryzał. W ogóle podgryzanie to jest super sprawa. Co z tego, że człowiek ma potem kończyny w paski. Pan w domu? Pies śpi u siebie. Ja sama w domu? Pies pcha się do łóżka. Gdy wracałam z pracy, a wracam pierwsza, pies opętańczo skakał na mnie, a potrafi skurczybyk skakać wysoko, jak na tak małego psa. Spróbujcie dostać w klatkę piersiową rozpędzonymi dziesięcioma kilogramami rozradowanego mięcha. Gdy tylko kładłam torebkę gdzieś indziej, niż do zamkniętej szafy, pies pakował się do środka i wywlekał, co się dało. Szłam do łazienki? Pies skakał na drzwi. Gotowałam obiad? Pies przynosił zabawki i zaczepiał. Ignorowany szedł demolować poduszkę. Wisienką na torcie wieczorne darcie się pod drzwiami na każde stuknięcie dochodzące z klatki schodowej. O spotykaniu innych psów na spacerze to pomilczę. Mordęga z potwornie nadpobudliwym, rozemocjonowanym od byle czego psem, nie do uspokojenia. Raz tak nie chciał, zebym wyszła z domu, ze uwiesił mi się zębami na torbie treningowej. 10 kilo psa, plus siedem kilogramów torby. Wcześniej był w domu, w którym praktycznie nigdy nie był sam, a do rozrywek należały zapasy z kilkuletnim dzieckiem.

    Po dziewięciu miesiącach moich prób zrozumienia psa, paru załamaniach nerwowych osiągnęłam w miarę zadowalające efekty. Pies chodzi na luźnej, pięciometrowej smyczy. Czasem ciągnie, ale mu przypominam, że nie wolno i normalnie idziemy dalej. Intensywnie pracujemy nad przychodzeniem na przywołanie (parówki). Nie szarpie w różnych kierunkach. Jeśli mu już strzeli do głowy gryzienie kapci, ja absolutnie nie biegam za nim, żeby odebrać, tylko się przemieszczam, pies porzuca zdobycz, leci za mną sprawdzić, co będzie się działo. Nie drze się pod drzwiami, ewentualnie leci pod drzwi, niucha, patrzy na mnie, chwalę, że wiem już, że ktoś tam jest, dziękuję bardzo za informację, nic więcej mi nie potrzeba. Pracuję też nad panowaniem nad emocjami i ciągle szukam sposobów na zajęcie mu tych jego trzech szarych komórek.

    Do szczęścia niezbędne jest mi jeszcze tylko rozwiązanie problemu innych psów na spacerze, wprowadzenie komendy braku nagrody i uświadomienie psu, ze jeśli dzwoni telefon i ja przez ten telefon rozmawiam, nie należy biegać w kółko po całym mieszkaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.