Obedience: dlaczego ćwiczę z trenerem?

Posłuszeństwo sportowe staje się ostatnimi czasy coraz bardziej popularne i lubiane. Ogromnie cieszy mnie, że obedience przestaje być postrzegane, jako aktywność dla nudziarzy z autorytarnymi zapędami, jednak coraz częściej odnoszę wrażenie, iż ten sport uważany jest za niezbyt wymagający – taki, który łatwo można dodać do swojego “psiego CV”. To prawda, posłuszeństwo sportowe ma relatywnie niski próg wejścia. Na starcie nie trzeba zaopatrywać się w tony drogiego, profesjonalnego sprzętu, wydawać mogłoby się więc, że aby zacząć, wystarczą garść smakołyków i dobre chęci. Tymczasem, to jedna z najtrudniejszych dyscyplin kynologicznych, która wymaga od psa precyzji i dynamiki w wykonywaniu zadań, ogromnej koncentracji i długiej pracy bez nagrody. Stąd, już na początku przygody z posłuszeństwem sportowym, warto – zamiast w piękny, kolorowy szarpak – zainwestować w zajęcia z trenerem. Bo obedience…

obedience_trener

…to trudne ćwiczenia

Psy lubią szybko biegać, wysoko skakać i gonić uciekające od nich obiekty. Wszystkie te zachowania są dla nich całkowicie naturalne i samonagradzające. Jednocześnie żadnego z nich nie ma w programie ćwiczeń posłuszeństwa sportowego. Nie znaczy to, że obedience to jedynie chodzenie przy nodze, warto jednak zwrócić uwagę na to, iż w tej dyscyplinie kynologicznej zachowania instynktowne zwykle są przełamywane przez zachowania stojące w całkowitej opozycji to tego, co pies sam z siebie chciałby zrobić. Owszem, czworonożny zawodnik biegnie po aport, najpierw jednak – wbrew temu, co podpowiada mu natura – musi spokojnie wyczekać aż koziołek spadnie na ziemię, a przewodnik poda komendę na podjęcie go. Podobnych przykładów znajdziemy w regulaminie obedience całe mnóstwo, a to oznacza jedno: posłuszeństwo sportowe jest diablo trudne. Wymaga od psa wykonywania skomplikowanych, abstrakcyjnych figur, bez żadnej widocznej nagrody, a jednak z wymalowaną na pysku radością. Do tego ma być szybko, dynamicznie i dokładnie. W posłuszeństwie sportowym pies nie waruje, tylko opada na podłoże jednym płynnym ruchem, nie siada, tylko kładzie zad na ziemi nie poruszając przy tym przednimi łapami, nie zatrzymuje się, tylko w sekundę zamiera w bezruchu.

Pokazanie psu o co chodzi w poszczególnych ćwiczeniach, nauczenie istotnych dla danego zadania elementów jest niełatwe i nieoczywiste. Dość powiedzieć, że nie tak dawno widziałam, jak ktoś na Facebooku pytał, czy psa można nauczyć kwadratu inaczej niż siłą zaciągając go na smyczy w odpowiednie miejsce. Gdy to czytałam, czułam, jak cierpnie na mnie skóra. Przy tym wszystkim w obedience, jak w każdym innym sporcie kynologicznym, zastosowanie ma zasada mówiąca, że lepiej nauczyć czegoś raz a dobrze niż później odkręcać popełnione na starcie błędy. Zwłaszcza, że posłuszeństwo sportowe ze względu na dokładnościowy charakter dyscypliny nie wybacza niedociągnięć. Dobrze jest więc mieć kogoś z większym doświadczeniem w tej dziedzinie, kto pokaże, jak wytłumaczyć psu o co nam chodzi w możliwie prosty, atrakcyjny i pozytywny sposób. Tak, aby pies potrafił cieszyć się wspólną pracą.

…to nie tylko ćwiczenia

Tak naprawdę, komplet ćwiczeń z wszystkich czterech klas to tylko wierzchołek góry lodowej zwanej posłuszeństwem sportowym. Na sukces na zawodach składa się znacznie więcej niż tylko perfekcyjne opanowanie wyszczególnionych w regulaminie zadań. Długa praca bez nagrody. Umiejętność radzenia sobie z rozmaitymi rozproszeniami. Znoszenie stresu przewodnika i związanej z nim presji. Wypracowanie odpowiedniego rytuału startowego, schematu rozgrzewki i wejścia na ring. Łączenie szybkości i precyzji podczas wykonywania ćwiczeń. Utrzymywanie koncentracji w trakcie całego przebiegu, także pomiędzy ćwiczeniami. Nie przesadzę, pisząc, że mogłabym długo jeszcze wymieniać wszystkie te niezbędne “dodatki”, na których w istocie opiera się cały występ zespołu podczas startu w zawodach. Tymczasem mało kto spośród osób, które dopiero zaczynają swoją przygodę z obedience zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo złożony jest to sport i jak wiele pracy wymaga od przewodnika oraz psa poza ćwiczeniami. Zamiast od uczenia chodzenia przy nodze czy wykonywania zmian pozycji, dobrze jest zacząć od zbudowania solidnych podstaw, które w późniejszym okresie złożą się na zestaw narzędzi niezbędny do obedience’owego rozwoju. Dobry trener to ktoś, kto nie tylko pomoże zdobywać kolejne umiejętności, ale przede wszystkim kiedy trzeba dobitnie uświadomi braki i wesprze w łataniu ich.

…wymaga spojrzenia z boku

W posłuszeństwie sportowym wiele dzieje się przy nodze. Nie ma w tym nic dziwnego, wszak chodzenie przy nodze to element, występujący w wielu ćwiczeniach – każde zaczyna się i kończy w pozycji zasadniczej, poza tym jest obecne choćby w pozycjach z marszu. I zawsze musi być tak samo perfekcyjne. Sęk w tym, że trudno jest obserwować własnego czworonoga, gdy znajduje się on w pozycji zasadnicznej. Krzywe spojrzenia z góry nigdy nie pozwolą niedoświadczonemu oku poprawnie ocenić wykonania ćwiczenia. Zresztą, nawet tam, gdzie psa widać jak na dłoni bez doświadczenia zawodniczego i wiedzy o interpretacji regulaminów łatwo jest przeoczyć jakiś detal, bo przecież w obedience liczy się dosłownie każdy szczegół: miejsce nagradzania psa, to jak układa on głowę, jak stawia łapy, czy jego ciało jest podczas warowania ułożone w idealnie prostą linię… Naprawdę, ciężko jest samodzielnie wyłapać wszystko, co ma znacznie, a jeszcze ciężej oddzielić to, co jest rzeczywiście ważne i wymaga natychmiastowej poprawy od tego, co chwilowo można zlekceważyć lub pominąć w imię podnoszenia innych kryteriów. Chłodne spojrzenie osoby trzeciej na efekty treningów to rzecz po prostu nieoceniona i niezwykle pomocna dla każdego, kto nie boi się słuchać.

…zawsze, zawsze się mści

Zastanawialiście się kiedyś, jak zdefiniować posłuszeństwo sportowe w jednym zdaniu? Bardzo trafnie podsumowuje ów sport krótkie zdanie: “Co się polepszy, to się popieprzy”, obedience bowiem to dyscyplina, która się mści – za każde niedociągnięcie, każdy przeoczony szczegół, każdy zlekceważony problem, ale także za używanie takich, a nie innych metod treningowych. Nie twierdzę przy tym, że istnieje tylko jeden słusznych zestaw obedience’owych narzędzi pracy z psem. Po prostu każda metoda szkoleniowa ma nie tylko niewątpliwe zalety, lecz również konsekwencje, z którymi prędzej czy później prawie każdemu przyjdzie się zmierzyć. Uczysz dostawiania do nogi na misce i pies po pewnym czasie zaczyna zawijać zad daleko za Twoje nogi? Używasz samokontroli z jedzeniem i nagle orientujesz się, że Twój czworonożny zawodnik nie przybiega na przywołanie, bo myśli, że to kolejna podpucha? Nie ma w tym nic dziwnego. Więcej nawet, to coś, czego można było się spodziewać! Dobrze jest wiedzieć o tym odpowiednio wcześnie i móc od razu wprowadzić do programu treningowego ćwiczenia, które pomogą psiemu mózgowi osiągnąć niezbędną w obedience równowagę. Kroczenie po cienkiej niczym jedwabna nitka granicy między poprawnym ćwiczeniem, a wykonaniem na sterydach to niezwykle trudna sztuka! Warto mieć kogoś, kto balansującego na końcach palców przodownika potrzyma za rękę.

Będąc osobą stawiającą swoje pierwsze kroki w obedience ogromnie cienię sobie możliwość pracy pod okiem doświadczonego trenera, który potrafi odpowiednio ocenić umiejętności zarówno moje, jak i mojego psa, by następnie popchnąć nas w we właściwym kierunku. Dzięki temu mam większe szanse nie zepsuć czegoś w sposób absolutnie tragiczny, co więcej dotychczas udaje mi się ograniczyć konieczność odkręcania błędów do w miarę akceptowalnego poziomu. To zaś sprawia, że mogę kochać ten sport, nie umierając przy tym z frustracji, a Gambita niezmiennie cieszy nasza wspólna praca. Tego i Wam życzę.

  27 komentarzy do tekstu: „Obedience: dlaczego ćwiczę z trenerem?

  1. Avatar
    Joda
    22 kwietnia 2016 at 11:26

    Oj tak obi to faktycznie mściwy sport… jeden błąd i leci inne ćwiczenie, jednocześnie to moja ulubiona dyscyplina, jest niebanalna i niesamowicie pożyteczna. My w tym roku zapisujemy się do Magdy do Team Spirit, was też tam kiedyś widziałam 😀 (na adżilitkach z Tomkiem)

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      22 kwietnia 2016 at 11:39

      Tomek to mój człowiek od obidjęsów. Uwielbiam z nim trenować, wspaniale rozumie potrzeby Gambita i wie, ile można od niego wymagać, a przy tym jest bardzo konkretny, konsekwentny i patrzy w przyszłość pilnując, żeby obi nie mściło się na mnie za bardzo. 🙂

      • Avatar
        Joda
        22 kwietnia 2016 at 16:53

        Oj tak Tomeczek i do tańca i do różańca świetny w agilitkach (nie wiem jak z obi) genialnie tłumaczy ale waże, że znosi moje specyficzne poczucie humoru, ba! nawet sam ze mną śmieszkuje! to jeden z najlepszych trenerów jakie dane mi było poznać

  2. Avatar
    22 kwietnia 2016 at 13:07

    Bardzo mądry post :). Osobiście należę do grona samoukow i powiem, że są dni kiedy tego żałuję ale są i te kiedy jestem z tego dumna. Uczę się sama od zera, robię masę błędów ale tak naprawdę gdzie mi się spieszy? Mam czas by je naprawić chociaż nie jest to łatwe…
    Może wybrałbym inna drogę gdybym znalazła w kochanym 3mieście trenera, który mnie zafascynuje i któremu umiałambym zaufać… Zawsze są 2 strony medalu 🙂

    • Avatar
      22 kwietnia 2016 at 18:25

      Przecież Trójmiasto to super klub Na Fali 🙂

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      22 kwietnia 2016 at 23:09

      Nie myślałaś o tym, aby zgłosić się do Na Fali? Joanna Hewelt jest świetna technicznie i na pewno pomoże odkręcić to, co się zepsuło.
      Ja do samouctwa mam w obedience mieszane podejście. Z jednej strony podziwiam każdego, kto daleko zaszedł wyłącznie własną pracą, z drugiej jednak mam wrażenie, że obedience jest na tyle skomplikowane i mściwe, że bardzo, bardzo wiele osób zniechęca się po drodze, nie radzi sobie z treningową frustracją i efekcie ostatecznie porzuca ten sport. A szkoda.

      • Avatar
        23 kwietnia 2016 at 23:55

        Na fali to owszem fajny klub ale odpada z kwestii logistycznych głównie… Nie mogę się tam dopasować mimo kilku prób :(. No nic, będę robić eksperyment – co się uda zrobić samemu 🙂

  3. Avatar
    22 kwietnia 2016 at 15:45

    Uczę się z trenerem, ale ostatnio coś w tej naszej szkółce szwankuje z organizacją zajęć- od dawna nie było. Ciągle czekamy, ale przez to psiak nawet przy nodze nie chodzi, jedynie dostawianie ma perfekt.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      22 kwietnia 2016 at 23:10

      Ja jako człowiek, któremu wiecznie brakuje czasu rozwiązuję takie sytuacje umawiając się na indywidualne treningi. 🙂

  4. Avatar
    22 kwietnia 2016 at 18:31

    Pewnie nie dla każdego to oczywiste, ale dla mnie kluczowe jest to co napisałaś na końcu ,,stawiając pierwsze kroki”. Na początku naszej pracy faktycznie ceniłam sobie pomoc trenera, bo jeśli nie ma się pojęcia o tym co poza ćwiczeniami jest ważne, to wielki skarb mieć osobę która w tym siedzi. Ale kiedy już poznałam całą otoczkę jak i poszczególne ćwiczenia, były momenty że druga osoba wręcz przeszkadzała. Dobry trener pomaga w układaniu planu, daje ,,zadania domowe” itd. Ale ja na tym etapie lepiej znam swojego psa, mam ukierunkowane metody, nie ze wszystkim się zgadzam. Dlatego wolę sama trenować z psem, nagrywając filmiki. A na jakiekolwiek wątpliwości zostawiam seminaria, bo nie ma co się oszukiwać że praca z psem nie od szczeniaka przynosi po drodze wiele problemów. Drugiego psa już od początku będę prowadzić sama, od czasu do czasu ze spojrzeniem bardziej doświadczonej osoby. Ja bardziej mam problemy z nauką zachowań typowo wychowawczych jak przywołanie i prędzej takiej pomocy bym szukała :D. Obi można zrobić samemu, na co kilka przykładów się znajdzie, był taki pan z borderem który daleko zaszedł a były to początki obi, jedna z trenerek mi o nim opowiadała. Tak samo jak biegać można samemu, nie widzi się swoich błędów ale też można daleko zajść, trzeba tylko chcieć. Mam wrażenie, że dla wielu osób trener stanowi głównie motywację.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      22 kwietnia 2016 at 18:57

      Prawdę mówiąc, zupełnie się z Tobą nie zgadzam. Owszem, obi można robić samemu, ale czy w ten sposób osiągnie się optymalne rezultaty? Nie sądzę. Myślę, że jeżeli chcemy teoretyzować o sytuacji idealnej, kiedy wzrastają umiejętności zarówno psa jak i handlera to należy szukać przykładów z innych dyscyplin sportowych – takich, w których są pieniądze (bo tak naprawdę w którymś momencie zawsze wszystko rozbija się o finanse), sponsorzy, etc. W sporcie kynologicznym tego nie ma i nawet na światowym poziomie z punktu widzenia zawodnika wciąż pozostaje on amatorski. Przykład? Bazarki zmierzające do uzbierania środków, aby wysłać polską reprezentację na FMBB. Przyjrzyjmy się więc innym indywidualym dyscyplinom – tenisowi, boksowi, etc. Zauważ, że każdy profesjonalny sportowiec ma swojego trenera, często także osobistego lekarza, psychologa, etc., co pozwala skupić się wyłącznie na podnoszeniu swoich umiejętności, zarówno jeżeli chodzi o technikę w danej dyscyplinie, jak i na przykład o radzenie sobie ze stresem podczas startów. All in all, sądzę, że jeżeli uważasz, iż jesteś na takim etapie, i druga osoba Ci przeszkadza to… po prostu nie trafiłaś jeszcze na kogoś naprawdę dobrego. To wszystko. Tu, rzecz jasna, dochodzimy do osobnej kwestii, a mianowicie panującego w Polsce, dziwnego przekonania mówiącego o tym, że najlepsi zawodnicy są najlepszymi szkoleniowcami, co jest zwyczajną bzdurą.

      Co do początków obi, to wyglądały one jak wyglądały i porównywanie tego, co działo się kilka lat temu z obecną sytuacją jest kompletnie niemiarodajne.

    • Avatar
      Jagna
      28 kwietnia 2016 at 07:42

      Takie rzeczy, z zachodzeniem daleko, były mozliwe tylko w lokalnej lidze i to te dziesięć lat temu, gdy obedience w Polsce było dopiero w powijakach. Wtedy wielu z nas rzeczywiście szkoliło psy samodzielnie… Ale to było lata temu, teraz obedience to zupełnie inny sport.
      Trener to dodatkowo znajomość trendów w ocenianiu ćwiczeń i wiele rozwiązań na pojedyncze problemy i ćwiczenia. W dzisiejszych czasach na samym rozumieniu psa i relacji juz daleko sie nie zajedzie, potrzebna jest dobra technika. A tu tylko trener pomoże niestety.

      • Pies do kwadratu
        Pies do kwadratu
        28 kwietnia 2016 at 09:49

        100% zgodności! Jak pisałam, nie można porównywać początków obi w Polsce do obecnej sytuacji, w której ten sport jest już w sporej mierze sprofesjonalizowany – na tyle, na ile może być sprofesjonalizowana dyscyplina kynologiczna.

      • Avatar
        Jagna
        28 kwietnia 2016 at 18:36

        Jest szalenie sprofesjonalizowany. Jeśli mozna zyc ze szkolenia do obedience – zdecydowanie jesteśmy juz w sferze pro.

      • Avatar
        P.
        28 kwietnia 2016 at 19:25

        To ciekawe. Wydaje mi się, że pro zawodnikiem jest się, jak się żyje z zawodów a nie z dorabiania jako trener. Można mówić pewnie o profesjonalizacji trenerów, dla których zawody są hobby i legitymizacją seminariów, nie sądzisz?

  5. Avatar
    Anonim
    22 kwietnia 2016 at 19:50

    Jak dla mnie obi jest najtrudniejszym sportem. Ponad rok próbowałam nauczyć Kibę pacania, a wystarczyło kilka minut na seminarium z Asią Hewelt, żeby znaleźć na to sposób. Zazdroszczę możliwości trenowania pod czyimś okiem, nie tylko ze względu opisywanych detali, które wykonuje pies, ale ze względu na mikroruchy, które wykonuję ja, a nie jestem ich niestety świadoma. Przez te moje ruchy na zawodach miałabym dużo zer :D.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      22 kwietnia 2016 at 23:12

      Niestety (albo stety, bo przecież na tym polega piękno tej aktywności!) w obedience liczy się naprawdę każdy, nawet najmniejszy detal, zarówno jeżeli chodzi o wykonanie ćwiczenia przez psa, jak i przez przewodnika – tylko połączenie dobrego poziomu obydwu członków zespołu daje rzeczywiście dobre efekty. 🙂

    • Avatar
      22 października 2016 at 22:13

      Kiitoksia kaikille, joo retrobuumi sopii mulle kans oikein hyvin, tykkään melkein kaikesta sieltä paitsi liian imelistä mokkapaloista 😉 Mulle voileipäkakku on ollut aina mieluisampi vaihtoehto kuin makeat kakut, ja tällä kertaa mies toivoi niin tottakai toteutin 😉

  6. Avatar
    Anonim
    22 kwietnia 2016 at 20:48

    Zgadzam się. OBI to najtrudniejszy sport!!!:)

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      22 kwietnia 2016 at 23:13

      Kurczę, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało, że wartościuję sporty kynologiczne, ustawiając je w rządku od najłatwiejszego do najtrudniejszego. Chciałam tylko uświadomić, że obedience jest dużo trudniejsze niż się wydaje i często to domowe „dłubanie” z obedience nie ma tak naprawdę nic wspólnego. 😉

  7. Avatar
    23 kwietnia 2016 at 12:56

    Nie miałabym cierpliwości do tego sportu, serio :D. Długa praca bez nagrody? Kaprys podziękuje.. 😉

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      23 kwietnia 2016 at 18:40

      Długa praca bez nagrody to nie jest umejętność, z którą pies się rodzi, ale coś, co się wypracowuje – Kaprys pewnie też mógłby się tego nauczyć. 🙂

  8. Avatar
    25 kwietnia 2016 at 06:27

    Chyba wszystko robione na poziomie zawodowym idzie lepiej i łatwiej pod okiem trenera – smutne, bo trenerzy są czasem cholernie trudno dostępni, ale prawdziwe. W zasadzie nie widzę przeszkód, żeby pykać sobie OBI samodzielnie i amatorsko. Jest cholernie trudno, ale czego się nauczysz, to Twoje. Ostatnio spotkałam się z wielkim zbulwersowanym opierdolem, że skoro nie trenuję na poważnie, mój pies nie śmiga przy nodze jak ucieleśnienie regulaminu, to nie powinnam w ogóle używać słowa „obedience” albowiem kaleczę je straszliwie i hańba mi, nie wiem za co, ale na pewno coś. Ale to pewnie materiał na szersze studium – jak śmiesz nędzna poczwaro kalać mój uświęcony teren swoją obecnością (chyba ten sam problem mają osoby posiadające rasę x i twierdzące, że nikt na świecie nie jest jej godzien). Jakby obrażało je samo to, że będąc kompletna amatorką mówię, że lubię obi i to najchętniej robię ze swoim psem, a oni włożyli w to o wiele więcej wysiłku i kasy i to im się obi należy – nie wiem, może świat dysponuje określonym zbiorniczkiem posłuszeństwa sportowego i jak się do niego amatorzy przypinają, to już na zawodowców zabraknie;P.
    Żałuję bardzo, że nie mam możliwości regularnej pracy pod okiem trenera, wiadomo, ale trudno siedzieć na dupie i wzdychać ponuro, skoro można dobrze się bawić z futrzakiem. Inna sprawa, że dla wielu hodowców aktywne życie i zaangażowany przewodnik to jeszcze nie wszystko – wiem już, że nie dostanę szczeniaka z upatrzonej hodowli, bo przyznałam uczciwe, że nie należę do żadnego klubu/szkoły/czegobądź i choć może kiedyś, w odległej przyszłości zawodów nie wykluczam, to jednak nie mam na nie parcia. I troszkę to rozumiem, bo przydomek hodowlany w czołówkach to zawsze reklama, a trochę jednak się oburzam.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 kwietnia 2016 at 18:40

      Też wydaje mi się, że jednak ćwiczenie z trenerem (jednak dobrym trenerem, który potrafi dostosować metody do psa i jego przewodnika i jest otwarty na zespół pracujący pod jego kierunkiem!) zawsze jest łatwiej, sprawniej i jednak z lepszymi rezultatami.
      Przyznam Ci szczerze, że ja sama mam trochę z aktualną popularnością obedience problem. Znaczy, z jednej strony strasznie mnie cieszy, że ten sport ma coraz lepszą prasę i coraz więcej osób się nim interesuje, ale z drugiej widzę, że często to zainteresowanie nie niesie ze sobą faktycznych prób zdobycia wiedzy o tym, o co w ogóle w obi chodzi. Często odnoszę wrażenie, że wiele osób mówi, że trenuje obedience, tak naprawdę nie mając pojęcia o tym, czego od psa i jego przewodnika wymaga regulamin, a więc podstawowy dokument, na który jednak wypadałoby rzucić okiem. Nie ukrywam, frustruje mnie to, bo przecież codziennie długię detale, przejmuję się takimi rzeczami, jak poprawne ułożenie głowy w pozycji przy nodze, czy lewej przedniej łapy i też trenuję obedience. Myślę, że nie tyle chodzi tu o kasę, ale o poziom zaangażowania i hm… świadomości tego, jak powinno wyglądać poprawne wykonanie ćwiczenia. Obi opiera się na dokładności i jeżeli ktoś nie ma ochoty mierzyć się z tym kryterium to przecież jest rally-o, gdzie nic nie musi być od linijki. Najwyraźniej jednak, rally nie jest dostatecznie trendy, żeby móc wpisać sobie na blogu, że pies je trenuje. 😉

      Co do sytuacji dot. hodowli… z jednej strony strasznie to przykre, z drugiej po przebojach związanych z kupowaniem Gambita naprawdę zupełnie mnie nie dziwi. Szkoda, że hodowcy tak często boją się dać szansę nowym przewodnikom. :/

  9. Avatar
    25 kwietnia 2016 at 15:26

    Dla mnie najtrudniejszym sportem jest IPO, bo to tak naprawdę 3 dyscypliny czyli: tropienie, posłuszeństwo i obrona. Nie twierdzę jednak, że Obi jest nudne – parę lat temu trenowałam Obi z moim owczarkiem niemieckim i sprawiało nam to wiele radości, ale gdy nadszedł czas to kupiłam psa z którym mogę trenować IPO 🙂

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 kwietnia 2016 at 18:46

      Prawda, IPO jest hardcore’owe, chociaż mam wrażenie, że jednak posłuszeństwo w IPO i obi mocno się różnią w detalach. 🙂

    • Avatar
      P.
      29 kwietnia 2016 at 09:36

      Też chciałem to podnieść, ale wydaje mi się, że IPO jest tak hardcore’owe jak triathlon. Niby tak ale czy na pewno?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.