Odlot 2016: pierwsze kroki we frisbee

Chociaż moje serce należy do obedience, dog frisbee zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie. Jednocześnie jednak doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak niebezpieczne dla psa mogą być freestyle’owe ewolucje, szczególnie przy niedoświadczonym przewodniku. Z tego powodu wiedziałam, że Gambit na poważniejszy kontakt z latającymi talerzami będzie musiał poczekać aż nauczę się rzucać we w miarę kontrolowany, bezpieczny sposób. W zgodzie z tą myślą w ostatnią niedzielę lipca całą rodziną wyruszyliśmy do Annówki – ja próbowałam opanować różne techniki rzutowe pod czujnym okiem Agnieszki Guby, Gambit z dnia na dzień stawał się jeszcze bardziej niesamowity dzięki wskazówkom Pauli Gumińskiej.

odlot2016_1Wielokrotnie spotkałam się z opiniami, że Annówka to magiczne miejsce i z niecierpliwością czekałam na moment, w którym będę mogła doświadczyć tej magii na własnej skórze. Teraz nie jestem jednak pewna, czy mówienie o siłach nadprzyrodzonych w tym kontekście jest w ogóle uzasadnione. W Annówce jest cudownie, ale to wcale nie efekt czarów, tylko pracy Marty, która sprawuje pieczę nad stadem swoich i cudzych psów oraz odwiedzających jej dom zakręconych na punkcie czworonogów ludzi. Sam dom zaś jest niesamowicie przemyślany i zaprojektowany tak, aby codzienne życie z psami było możliwie najłatwiejsze. Widać to na każdym kroku: w kafelkach o delikatnie chropowatej fakturze, które sprawiają, że psy nie ślizgają się na podłodze i pomagają utrzymać porządek, w bramkach zamontowanych w każdym przejściu, w wysokości ogrodzenia i liczbie węży ogrodowych na placu treningowym. Za każdym razem, gdy zastanawiałam się, dlaczego coś wygląda tak, a nie inaczej szybko przekonywałam się o funkcjonalności danego rozwiązania w życiu z psami. Jeżeli do tego dodamy przepyszne posiłki i grono osób, dzielących wspólne zainteresowania łatwo zrozumieć dlaczego Annówka to miejsce, do którego chciałabym wracać najczęściej, jak to możliwe.

Moja annówkowa przygoda swój początek miała jeszcze w grudniu, gdy w dzień zapisów z wypiekami na twarzy nerwowo wciskałam F5, odświeżając w stronę w przeglądarce, by w końcu móc wypełnić formularz zgłoszeniowy. Chyba nigdy wcześniej tak szybko nie stukałam w klawiaturę. Krótko potem emocje opadły, by 31 lipca powrócić ze zdwojoną siłą, gdy zapakowanym prawie po dach samochodem wyruszyliśmy w stronę Wągrowca.

odlot2016_2odlot2016_7 odlot2016_5Obóz trwał 5 dni, a każdy z nich składał się z dwóch sesji z psami oraz rozgrzewki i zajęć rzutowych dla ludzi. Dla mnie najważniejsze były te ostatnie, bo wiedziałam, że Gambit poradzi sobie z tematem frisbee znacznie lepiej ode mnie. Na szczęście, prowadząca zajęcia z rzucania Agnieszka wykazywała się anielską cierpliwością, a bardziej doświadczeni uczestnicy obozu chętnie służyli mi pomocą, kiedy zaczynałam się gubić w natłoku nowych technik. Oczywiście, obóz nie zdołał zrobić ze mnie rzutomistrza, jednak zyskałam solidne podstawy, które pozwolą mi samodzielnie ćwiczyć podstawowe rzuty: backhand, floater, up side down i forehand. Wiem, w jakiej pozycji stać, jak poprawnie schwycić dysk, w jaki sposób poruszać ręką podczas rzutu, w którym momencie i pod jakim kątem wypuścić talerzyk. Nie zawsze udaje mi się wszystko zrobić poprawnie, ale teraz mam wiedzę, która pozwala mi świadomie analizować swoje błędy i wyciągać wnioski. Dzięki temu, przy odpowiedniej liczbie treningów bez psa jest szansa, że kiedyś wszystkie właściwe ruchy będę wykonywać automatycznie i opanuję sztukę rzucania w wybranym, a nie losowym kierunku. Potem zostanie już tylko dodanie do obrazu psa.

odlot2016_6odlot2016_3Pies zaś z niecierpliwością czeka na ten moment! Okazuje się bowiem, że Gambit – chociaż nie robiłam z nim pod kątem frisbee kompletnie nic – odnajduje się w tym sporcie zaskakująco dobrze. Myślę nawet, że gdyby był od początku przygotowywany do tej konkretnej dyscypliny już mógłby być całkiem niezłym wymiataczem. Ale, że trafił w moje ręce dopiero w wieku 15 miesięcy przyszło mu opanowywać podstawy. Z tego powodu, jeżeli chodzi o pracę z Gambitem moim celem na Odlot było wypracowanie bezpiecznych zachowań, a dokładniej nauka poprawnego lądowania.

Podczas pierwszej sesji z psami, gdy każdy miał pokazać co już potrafi, nie mieliśmy zbyt wiele do zaprezentowania. Gambit zrobił swój ulubiony happy trick, poszarpał się zabawką, zjadł kilka smakołyków i złapał parę moich koślawych backhandów, co pozwoliło mi od razu zwrócić uwagę na to, jak chwytając frisbee zostawia zadek na ziemi. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu Paula uświadomiła mnie, że wcale nie muszę się tym niepokoić i to bezpieczniejsza opcja niż niekontrolowane, wysokie loty. Bardzo mnie to uspokoiło i sprawiło, że z nowym entuzjazmem podeszłam do frisbee pląsów z psem. Na kolejnych sesjach pracowaliśmy nad skoordynowaniem ruchów łap z oczami i paszczą, dog catchem, leg vaultem oraz zgraniem mnie i psa przy nieco dłuższych rzutach. Przy okazji wyszło na jaw, że Gambit nie rzuca się bezmyślnie w kierunku dysku, tylko potrafi poczekać na odpowiedni moment aby schwycić talerz, ma szybkie powroty bez rund honorowych i dobrze puszcza na komendę. Muszę dopracować oddawanie dysku do ręki, jednak poza tym gdyby nie ja to konkurencje dog frisbee oparte wyłącznie na aportowaniu już mogłyby stać przed Gambitem otworem.

odlot2016_4Ostatniego dnia tradycyjnie odbyły się zawody, złożone z dwóch konkurencji skierowanych wyłącznie do ludzi (rzucanie floaterów do kosza, rzuty dystansowe) i z dwóch, w których startowały również psy (Time Trial, krótka sekwencja z 5 rzutów). Cieszę się, że Gambit nie umie mówić, bo pewnie dostałabym od niego okropną burę za to, że przeze mnie zajął ostatnie miejsce. Atmosfera rywalizacji, zwłaszcza wtedy, kiedy dochodzi do niej element mierzenia czasu okropnie mnie stresuje przez co moje dyski zdecydowanie nie latały tam, gdzie trzeba. Dodatkowo, rzucałam pięknymi, pachnącymi nowością Hero Xtra Distance, które zupełnie inaczej zachowują się w powietrzu niż Eurablendy, do których zdążyłam już przyzwyczaić psa, co wprowadziło pewne zamieszanie w czekoladowej głowie. Niemniej, miałam poczucie, że przeszkadzam mu nieco mniej niż miało to miejsce pierwszego dnia, więc udało się nam zrobić spory postęp! Jeszcze tylko 10 tysięcy godzin samotnego miotania dyskami i Gambit będzie ze mnie zadowolony.

  10 komentarzy do tekstu: „Odlot 2016: pierwsze kroki we frisbee

  1. Avatar
    6 sierpnia 2016 at 19:49

    Uuu, mówisz, że dupsko na ziemi nie jest złe? Fajnie, znaczy można cofnąć piesuce bana na dyski 😀

    A tak w ogóle to wielkie gratulacje – z każdą notką utwierdzasz mnie w przekonaniu, że postanowiłaś stworzyć z Gambitem drużynę marzeń i jesteś na dobrej drodze. Zazdro wielkie, ale takie pozytywne – działacie motywująco 😀

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      6 sierpnia 2016 at 20:05

      Co do zadka przy ziemi – jak zawsze odpowiedź jest jedna. To zależy. W tym wypadku od tego, co dokładnie robi Twój pies, bo dupka przy ziemi może być ok, ale może także być niebezpieczna. Gambit kiedy łapie frisbee wyczekuje na odpowiedni moment, aby złapać dysk i tylko lekko podbija się na przednich łapach, co jest ok. Paula jednak mówiła, że są pieski, kóre zostawiają zadek na ziemi i wyciągają się daleeeeko w powietrze, wyginając ciało w łuk, tak, że kolanami praktycznie szorują po trawie. Ta druga opcja jest niebezpieczna.

      Dzięki! Mam nadzieję, że jak w końcu pojawimy się na oficjalnych zawodach to ten komenatrz o drużynie marzeń będzie mógł zostać podtrzymany. 😉

  2. Avatar
    6 sierpnia 2016 at 20:15

    masz rewelacyjną czekoladową głowę a twoje rzuty w piątek wyglądały sto razy lepiej niż w poniedziałek. nie spierdol tego kochana 😀

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      6 sierpnia 2016 at 21:50

      Będę się starać, chociaż w kontekście frisbee siebie zamierzam cisnąć znacznie bardziej niż Gambita, któremu dyski planuję pokazywać raczej rzadko. Bardzo jednak chciałabym zorganizować się jakoś tak, aby 2, 3 razy w tygodniu wychodzić sobie na rzucanie. 🙂 Może wtedy za jakiś rok udałoby się nam wystartować w zawodach. Nawiasem, mam nadzieję, że Nuviego będzie można podziwiać na LP w Warszawie!

  3. Avatar
    6 sierpnia 2016 at 21:29

    no brawo brawo! My byliśmy tam na obozie tydzień przed wami 🙂 Do tej pory mam zakwasy od rzutów 😀 Annówka rządzi!

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      6 sierpnia 2016 at 21:51

      Wy to frisbee masters jak się patrzy, milion leveli nad nami! 🙂 Startujecie w Warszawie? Może będę miała okazję pokiziać Pippa? 🙂

      PS. A ja największe zakwasy mam… w nogach.

      • Avatar
        6 sierpnia 2016 at 22:15

        hahaha domyślam się 😉 u nas nie było Pauli więc ominęły nas hardcorowe rozgrzewki o wschodzie Słońca 😉 Nie przesadzajmy z tym levelem 😉 W wawie może będę, ale bez Pituszka, bo naderwał sobie więzadło w kolanie więc nici ze wspólnego fikania :/

      • Pies do kwadratu
        Pies do kwadratu
        7 sierpnia 2016 at 11:12

        Och, nie! Strasznie mi przykro. Słyszałam, że Pippin ma jakąś kontuzję, ale nie wiedziałam, że tak poważną. Mam nadzieję, że szybko uda mu się wrócić do formy i radosnego kicania (nie tylko za frisbee). Daj znać, jeżeli będziesz wybierać się do Warszawy! 🙂

  4. Avatar
    7 sierpnia 2016 at 23:00

    dzięki wielkie 🙂 jeszcze trochę przed nami zanim wrócimy do pełnej sprawności, ale jestem dobrej myśli 🙂 Oczywiście, dam znać, jeśli do W-wy wybierać się będę 🙂

  5. Avatar
    8 sierpnia 2016 at 01:05

    Ja niestety, mam psy niefrizbowe, więc posiedzę w kąciku i cichutko będę Wam zazdroszczać fikania. 😀
    A tak na serio. Wydaje mi się, że tworzycie bardzo zgrany team z Gambitem. Mam nadzieję, że ja też kiedyś przekonam się o wspaniałych urokach Annówki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.