Jak przestałam lubić psy

Jako dziecko uwielbiałam zwierzęta, a przez całe dziecięce i nastoletnie życie ciągnęło się za mną marzenie o posiadaniu psa. Pies ów miał być koniecznie duży i włochaty, obdarzony mądrością Szarika, urodą Reda i wiernością Lessie.

Marzenie to było stopniowo acz skutecznie redukowane przez bezlitosną rzeczywistość i rozsądek okolicznych dorosłych. Najpierw do psa średniego o półdługiej sierści. Później do malucha, którego bez trudu można nosić pod pachą, a miejsca w domu zajmuje tyle, co pluszowa zabawka. Potem do kota, oczywiście takiego, który całe dnie spędza w domu i nigdy nie włoczy się sam po nocy. Następnie do gryzonia, który mógłby mieszkać w klatce i nie wymagałby zbyt wiele zaangażowania ze strony osób trzecich. Nie chciałam zniżać się do rybek akwariowych, bo uważałam, że zwierzak, którego nie da się pogłaskać to… nie zwierzak. W pewnym momencie zainteresowały mnie patyczaki, bo wydawały się znacznie bardziej predysponowane do wchodzenia w kontakt z człowiekiem niż sumy, głupiki i mieczyki Hellera. Być może to właśnie wizja wypielęgnowanej domowej roślinności, pożeranej łapczywie przez zbiegłych z terrarium milusińskich była tym decydującym argumentem.

Ostatecznie – negocjacje z mamą prowadziłam z całą stanowczością, na jaką było stać dziewczynkę z podstawówki! – udało mi się postawić na swoim i sprowadzić do domu zwierzę. Żywe, prawdziwe, z błyszczącymi, czarnymi oczkami, łapkami i futerkiem. Stałam się pełnoprawną właścicielką futrzaka, którego w tamtych czasach nazywano świnką morską. To, jak dobrze wydałam kieszonkowe wyszło na jaw jakiś czas później, świnka morska bowiem była pakietem 2 w 1. Kiedy pewnego zimowego ranka tuż po przebudzeniu zajrzałam do klatki okazało się, że teraz zamiast jednej mam dwie. Niemniej, chociaż mogłam poszczycić się posiadaniem rodziny świnek morskich po głowie niezmiennie chodził mi pies.

Marzyłam o długich spacerach na błyszczącej nowością fleksi. O aportowaniu piłki długimi godzinami. O obserwowaniu psich zabaw, gonitw i przepychanek trwających do upadłego. O siedzeniu na ławce i przyglądaniu się, jak mój pies tuż obok zawzięcie wykopuje dziurę w trawniku. O codziennym sypaniu Pedigree do ślicznej miski w łapki. Nie miałam o psach pojęcia, ale kochałam je wszystkie tą głupią, dziecięcą miłością. Znałam każdego czworonoga na osiedlu i nie przepuszczałam żadnej okazji, aby się z nim pobawić, jeżeli tylko właściciel zwierzęcia się na to zgodził. Wszystko, co miało ogon i cztery łapy było symbolem skończonego pięknego i bezwzględnie zasługiwało na niczym niezmącony zachwyt.

Rewolucja zaczęła się, kiedy w końcu w moim życiu pojawił się pies na pełen etat.

Pies, z którym mieszkam na co dzień. Pies, którego dobro w pełni zależy od moich decyzji. Pies, z którym muszę się porozumieć, złapać kontakt, tak abyśmy mogli dobrze funkcjonować – nie obok siebie, ale razem. Mój pies.

Zaczęło się powoli. Niepozornie. Zdradziecko.

Wejście w środowisko psiarzy odbyło się zaskakująco bezboleśnie. Miałam to szczęście, że na samym początku swojej kynologicznej drogi trafiłam na osoby nie tylko kompetentne, ale przede wszystkim otwarte, rozsądne i gotowe przekazać swoją wiedzę laikowi, podzielić się kontaktami do właściwych ludzi albo po prostu pogadać. Zbierałam kolejne doświadczenia i gromadziłam informacje. W ten sposób dowiedziałam się, że nie każdy pies sam z siebie aportuje i przynosi zabawkę – więcej nawet, że jest to zachowanie, którego pewne psy uczą się z wielkim mozołem. Przekonałam się, że fleksi to niekoniecznie najlepsze wyjście, a szczeniaki nie rodzą się z umiejętnością chodzenia na luźnej smyczy. Przyjrzawszy się etykietom suchych karm szybko zrozumiałam, że to, co jest dostępne w marketach z pewnością nie powinno trafić do miski mojego ukochanego czworonoga. W ciągu kilku miesięcy stałam się świadomym właścicielem psa rodzinnego.

Pech chciał, że na tym nie poprzestałam. Moje zainteresowania kynologiczne ewoluowały. Wiedza rosła wraz z uczestnictwem w kolejnych szkoleniach, seminariach i warsztatach. Poznawałam nowe metody treningowe, sposoby i podejścia. Zaczęłam lepiej rozumieć potrzeby psów i wysyłane przez nie sygnały. W końcu pojawił się sport. Świadome budowanie relacji, regularne treningi, starty w zawodach.

Mój pies nie chodzi na spacery na błyszczącej nowością fleksi. Bardzo rzadko bawi się z innymi psami. Chyba w całym swoim życiu nie wykopał żadnego dołka w ziemi. Je bezzbożową suchą karmę, którą zamawiam przez Internet. Nagle okazuje się, że rzeczywistość różni się od moich wyobrażeń tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Właściwie mnie to nie dziwi. Nie od dziś wiadomo, że życie jest pełne niespodzianek. Czasem jednak jest mi zwyczajnie smutno. Znalazłam się w takim miejscu i czasie, w którym nie każdy pies jest piękny. Nie każdy zasługuje na zachwyt i sympatię. Przeciwnie. Znalazłam się w takim miejscu i czasie, w którym widząc biegającego luzem obcego psa nie myślę o tym, że chciałabym się z nim pobawić. Zastanawiam się, czy jeżeli rzuci się na mojego psa to jego właściciel w ogóle zwróci na to uwagę. Kalkuluję, jak go najlepiej ominąć. Gdzie zawrócić. Za czym się schować. Rozważam czy lepiej skończyć trening od razu, nim intruz go zepsuje czy jednak spróbować ciągnąć go dalej. Analizuję ryzyko obsikania leżących na trawniku rzeczy i kradzieży zabawek.

Kocham mojego psa. To najwyraźniej oznacza, że przestałam lubić inne psy. A może po prostu nigdy nie lubiłam bezmyślnych ludzi?

  40 komentarzy do tekstu: „Jak przestałam lubić psy

  1. Avatar
    26 stycznia 2018 at 16:32

    Świetny post! ?
    Mam dokładnie to samo, co do słowa jest tak samo jak u mnie.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 stycznia 2018 at 19:52

      Dzięki! Cieszę się, że Ci się spodobał! 🙂 Też miałaś kiedyś świnki morskie? 😉

  2. Avatar
    26 stycznia 2018 at 16:42

    Mam szczęście, że mieszkam na wypizdowie i brak nam takich atrakcji.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 stycznia 2018 at 19:53

      Ja, niestety, jestem typowo miejskim stworzeniem i wypizdowo mnie męczy i okropnie frustruje – chyba nawet bardziej niż te wszystkie spacerowe cyrki. Także trochę zazdroszczę, a trochę jednak nie. 😉

  3. Avatar
    26 stycznia 2018 at 16:43

    Super post, świetnie sie go czytało 😉

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 stycznia 2018 at 19:53

      Bardzo mi miło! 🙂

  4. Avatar
    unicorn hunters
    26 stycznia 2018 at 16:44

    Bardzo dobry post. Ja również miałam nadzieję na spokojne spacery, poznawanie nowych, wspaniałych ludzi, zawieranie przyjaźni, wspólne wyjazdy, zawody… W rzeczywistości spokojnie jest jak pojadę samochodem za miasto, przyjaciele są jeśli pojadą rzem ze mną, na wyjazdy często brakuje pieniędzy po zakupie 10 x drożej karmy niż Pedigree i każdemu innej, bo alergicy, a zawody to maleńki punkt na horyzoncie. Nawet droga do horyzontu jest pokręcona na wszystkie możliwe strony i poprzetykana seminariami, drogimi wyjazdami, treningami, upałem, śniegiem, mrozem, problemami, notatkami i zmianami kierunku.

    Ale wiesz co? Wydaje mi się, że dzięki temu wszystkiemu mamy znacznie, znacznie więcej niż błyszczącą fleksi i miskę w łapki 😉

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 stycznia 2018 at 19:54

      To prawda, mamy więcej, ale czasem tęsknię za błogosławioną, beztroską niewiedzą. 🙂

  5. Avatar
    Natalia Korthals
    26 stycznia 2018 at 17:28

    Ciekawy wpis 😉 Osobiście nie muszę się bać o „kradzież zabawek” ze strony innych psów,jak to absurdalnie nie brzmi,Iron sam ich pilnuje,przeganiając psy i po udanej akcji „przegonienia”wraca do mnie :p
    Mam podobnie w kwestii omijania innych psów (chyba,że akurat w danym momencie chce by pies miał jakiś kontakt z innym przedstawicielem gatunku) 😉

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      26 stycznia 2018 at 19:57

      Ja staram się rozwiązywać takie problemy jak kradzież zabawek za mojego psa – wychodzę z założenia, że po to ma przewodnika, żeby dbał o jego komfort i bezpieczeństwo i żeby nie był zmuszony szukać rozwiązań siłowych na własną łapę. 🙂

  6. Avatar
    27 stycznia 2018 at 15:47

    Ja nawet nie tyle co nie lubię obcych psów (wszystkich, które nie są moje), co się ich boję. Przez pewien czas nawet szczeniaki napawały mnie lękiem. Uczucie beztroski w obcowaniu z czworonogami jest mi zatem obce. Dodać do tego jeszcze strach o życie własnego psa, który łatwo może stracić je w potyczce z większym burkiem i niechęć do jego pobratymców wzrasta jeszcze bardziej.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      27 stycznia 2018 at 18:12

      W Twoim przypadku to w ogóle jest dosć hardcorowo, skoro boisz się obcych psów, a do tego Ginny jest mała i może łatwo „przegrać” z większym, agresywnym psem ze względu na różnicę wagi. 🙁

  7. Avatar
    27 stycznia 2018 at 16:22

    Szczerze mówiąc, to raczej zaczęłaś analizować co może się stać – im więcej wiedzy i tego typu doświadczeń, tym trudniej się żyje… 😉
    Mnie było o tyle łatwiej, że się na nic nie nastawiałam, choć jednak po cichu marzyłam o czarnym piesku dającym łapkę i śpiącym u mnie w łóżku. Pomogło to, że Lex pojawił się u mnie niespodziewanie – prezent od losu dla całej rodziny. Momentami daliśmy nieźle dupy, co można odczuć aż do dzisiaj, ale nie narzekamy jakoś specjalnie – przynajmniej już teraz, gdy dużo jest zrobione. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że byłam gówniakiem (gorszym niż teraz), gdy szczeniak przyszedł do naszego domu, a co za tym idzie – nie zdążyłam nawymyślać co bym chciała robić dokładnie, więc rozczarowań nie było…

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      27 stycznia 2018 at 18:13

      Nie tyle zaczęłam analizować, co odebrałam bolesną lekcję od życia. 😛

  8. Avatar
    28 stycznia 2018 at 00:57

    Kurde, już trzeci raz zabieram się za ten komentarz i próbuję napisać coś mądrego, ale zostanę chyba po prostu przy tym, że zgadzam się z Tobą w pełni i, że to zjawisko jest trochę smutne.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      28 stycznia 2018 at 11:02

      Jak czytam takie komenatrze, to czuję, że całe to dziennikarstwo nieźle mi wychodzi, chociaż to tylko blogasek. 😛

  9. Avatar
    Nowa
    28 stycznia 2018 at 10:49

    Przy moim pierwszym psie nadal miałam takie dziecięce wyobrażenie i tak faktycznie było. Do miski pedigree i nowiutka flexi, a pies jakimś cudem sam nauczył się podstaw, albo był już nauczony przez poprzedniego właściciela :p Dopiero przy drugim psie zaczęła się prawdziwa jazda 😀

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      28 stycznia 2018 at 11:03

      Ja, niestety, wpadłam już przy pierwszym i nawet nie posmakował nigdy, biedak, Pedigree. 😛

  10. Avatar
    Anonim
    28 stycznia 2018 at 19:46

    Czuję się jakbym czytała historię o sobie! Również zaczęło się od jednej świnki morskiej, potem pojawiła się druga, ale to nadal nie było to. W głębi duszy marzyłam o psie, nie wiedziałam o nich zbyt wiele dlatego popełniałam (i dalej popełniam) wiele błędów. Aż w końcu pojawił się. Z czasem inne psy nie robiły na mnie większego wrażenia, najważniejszy dla mnie jest tylko i wyłącznie mój pies.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      29 stycznia 2018 at 15:04

      Zawsze popełnia się błędy, bez względu na to, ile miało się psów – najważniejsze, żeby za każdym razem te błędy były inne. 😉

  11. Avatar
    M.
    28 stycznia 2018 at 19:58

    Bardzo ciekawy tekst. Przy ostatnim jego zdaniu pomyślałam chwilę jednak na powiązany temat- o wszystkich sąsiadach, którzy kompletnie nie rozumieją, że pies to nie zabawka i minimalna wiedza na jego temat to nie zachcianka, ale wymóg. Serce mnie boli, gdy psa chcącego się bawić na siłę ustawia się i ciągnie w drugą stronę (i to nie dlatego, że ćwiczą wtedy jego posłuszeństwo), jak się je do innych psów negatywnie nastawia i źle odbiera ich sygnały. Nie trzeba chodzić na drogie kursy, wystarczy przeczytać jedną dobrą książkę,by nabyć podstawiwa wiedzę. Mało spotykam niestety ludzi na poziomie, którzy potrafią przystanąć, pogadać, dać psom się pobawić i nad nimi panować. A szkoda, bo ponoć psy specjalizują, niestety nie wszystkich:(

    • Avatar
      M.
      28 stycznia 2018 at 20:00

      Socjalizują miało być 🙂

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      29 stycznia 2018 at 15:06

      Ja na pewno nie jestem takim człowiekiem „na poziomie”, bo nie pozwalam mojemu psu witać się z psami, których nie znam. Co więcej, dostaję szału, jak ktoś uznaje, że jego pies koniecznie musi przywitać się z moim i nie pyta mnie o zdanie w tej kwestii. 🙂

  12. Avatar
    Urszula Malicka
    29 stycznia 2018 at 11:13

    Masz talent do pisania 🙂 Super mi się czytało ten wpis!

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      29 stycznia 2018 at 15:03

      Dzięki! Miło mi czytać takie opinie. 🙂

  13. Avatar
    Ola
    29 stycznia 2018 at 17:10

    Nie zdziwił mnie tytuł postu bo spodziewałam się o co może chodzić, jednak ja nie mam na szczęście takich obserwacji. To znaczy, wiadomo, przykre jest to że trochę musiało zmienić się moje postrzeganie psów bo nie każdy z nich to futrzak z piękną sierścią, szczęśliwie aportujący piłeczkę. Ale w odniesieniu do mojego psa, nie mam absolutnie żadnych problemów. Opcje są dwie. Albo Emet wygląda naprawdę groźnie i to dlatego każdy schodzi nam z drogi. Albo mieszkam na niezwykle wychowanym osiedlu. Jedyną uwagę mam do dzieci, ale za nimi z natury nie przepadam :D. Chociaż jak dobrze się zagada to nie będą przeszkadzać w treningu. Generalnie kocham pieski tak samo, obserwuję tak samo. Nawet po przeprowadzce do miasta niewiele się zmieniło, jedynie przybyło rozproszeń a to dobrze. Spacery są bardziej męczące z konieczności obserwowania psa, ale to raczej niepełne zaufanie do mojego dzikusa niż innych psiaków.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      30 stycznia 2018 at 11:52

      Kwestia dzieci to w ogóle historia na osobny wpis. 😀 Myślę, że jednak rozmiary i kolor Emeta mocno Ci pomgają, ja jak wracam wkurzona ze spaceru, bo ktoś stwierdził, że pobawię się też z jego pieskiem zawsze sobie powtarzam, że mój następny pies będzie duży i czarny. 😀

      • Avatar
        Ola
        30 stycznia 2018 at 17:46

        Haha polecam 😀

  14. Avatar
    Krystyna
    29 stycznia 2018 at 20:29

    Ja od pewnego incydentu gdy Gaszka miała sześć miesięcy, a ja 14 lat boje się psów. Zostałyśmy pogryzione. Obie. Obie teraz niezbyt lubimy obce psy, a ja paranoicznie wołam i zapinam całą sfore i biorę w drugą rękę gaz pieprzowy. Nie lubię obcych psów. Podbiegaczy, szczekaczy, niewychowanych agresorów i zwyczajnych burasków co nie rozumieją psiego języka, gdy Gaszka całym arsenałem mówi „NIE MAM OCHOTY NA KONTAKT.”
    Lubię swoje psy. Psy które znam. Pozwalam na kontakty mocno kontrolowane i wybieram psich kolegów moich psów. Bo nigdy więcej nie pozwolę, żeby mój pies cierpiał.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      30 stycznia 2018 at 11:50

      O kurczę, współczuję takiego wejścia w psi świat. 🙁 Widzę, że mamy podobne podejście, ja również pozwalam wyłącznie na kontrolowane kontakty z psami, które znam.

  15. Avatar
    1 lutego 2018 at 00:12

    Ja od kiedy mam psa zaczęłam nosić gaz pieprzowy… na inne psy. A kiedyś? Kiedyś to się miziało każdego napotkanego jak tylko była okazja, a ten wykazywał zainteresowanie. Jednak bezpieczeństwo swojego psa stawiam na pierwszym miejscu, zwłaszcza że lubi padać ofiarą ataków innych, większych samców. Za dużo pracy włożyłam w odkręcenie negatywnego nastawienia Damona do innych, żeby teraz jakiś Kowalski mi to spartolił -_-

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      1 lutego 2018 at 16:12

      Również odczułam potrzebę kupienia gazu pieprzowego dopiero, kiedy w moim życiu pojawił się własny pies. Smutne 🙁

  16. Avatar
    5 lutego 2018 at 08:56

    Ja również mieszkam na wypizdowie, co nieco ułatwia relacje z innymi psiarzami – bo jest ich niewielu. Co prawda przechodzą mnie ciarki na myśl, co będzie, kiedy w końcu postronek, na którym prowadzona jest bardzo agresywna bernardynka sąsiada w końcu pęknie a z moich psów pozostanie chmura brokatu, tym niemniej to jedyna nasza spacerowa atrakcja. Niedawno ów sąsiad (który na widok jakiegokolwiek psa staje i trzyma się najbliższego płotu) nabył drogą kupna pieska w typie JRT, dzięki czemu teraz jest Samobieżnym Koszmarem Wszechpsiarza, bowiem ów mały nakrapiany piesek nie ustępuje w niczym swojej dużej koleżance. Dla smaczku dodam, że jack wisi na końcu pięciometrowej fleksi 🙂

    Niestety, ale zawód, który nierozerwalnie, mocno i intensywnie związany jest z psami spowodował właśnie to. Przestałam lubić psy. Przestały cieszyć mnie historie rozkosznych niegrzecznych pieseczków, nie wzrusza mnie kolejna sztuka, która usiłuje obszczać kąt, kucyk na czole i „on tak się boi”. To wszystko jest gdzieś obok, mechaniczne czynności i odpowiedzi. Może dzięki temu trochę lżej mi wykonywać te czynności, a może jeszcze bardziej doceniam te chwile, kiedy mam kontakt ze świadomymi, wspaniałymi właścicielami – na moje szczęście zdarza się to nie tylko podczas treningów czy zawodów ale również i w pracy. Nie tak często jakbym chciała, ale pewnie to część ich uroku.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      6 lutego 2018 at 13:27

      Powiem Ci, że ja to w ogóle im bardziej w tym siedzę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że ludzie w większości przypadków mają psy po to, żeby je mieć, traktują nie w posób nieodpowiedzialny, nic ich nie uczą (mówię o przywołaniu, a chodzeniu przy nodze do trójek!) i w ogóle traktują te swoje psy jak… Sama nie wiem, jak to określić. Element krajobrazu? Część wyposażenia mieszkania, z którą nie do końca wiadomo, co zrobić, ale wszyscy mają to trzeba mieć?

  17. Avatar
    midia
    5 lutego 2018 at 14:07

    Ja się trochę wyłamię, bo tak nie mam – nadal lubię psy 🙂 Ale ich właścicieli zwykle nie. Mam może trochę mniejsze wymagania co do psów, bo od lat działam w wolontariacie. Widziałam tyle biedy, bólu i strachu w psach, że ten radosny blabladorek, który w sumie jest wkurzający, aż tak mnie nie irytuje… Podbiegacze mnie nie drażnią z jednym wyjątkiem: byle nie były agresywne. Miałam kilka podbramkowych sytuacji, pech chciał, że zawsze z TTB (pewnie to kwestia mojego osiedla) i w zasadzie stwierdzam, że jak pies do mnie podbiega i nie chce zagryźć moich pupili to już jest ok 😉

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      6 lutego 2018 at 13:28

      Zazdroszczę! Ja chciałabym jeszcze mieć w sobie tę dziecięcą radość i miłość do psów 😉

  18. Avatar
    moni.l
    7 lutego 2018 at 11:01

    Ja też się wyłamię. Wciąż uwielbiam psy jako gatunek, fascynuje mnie psia komunikacja, zachowania, zwyczaje, różnorodność charakterów. Mój pies często ma kontakty z psami, choć oczywiście wybieram do zabaw te odpowiednie, podobne temperamentem, szybkością, chęcią zabawy. Nie drażnią mnie też podbiegacze (chyba że są bojąco – agresywne lub niebojąco – agresywne). Nie sądzę, żebym kiedykolwiek użyła gazu pieprzowego na psa, który po prostu podbiega do mojego. Nie boję się psów. Natomiast bardzo mnie denerwują nieodpowiedzialni ludzie, którzy potrafią puścić luzem źle zsocjalizowanego psa (np. rozszczekanego yorka, który bez refleksji atakuje dużo większe psy) i potem jeszcze mieć pretensje, że mój pies na nie warknął. Wkurzają mnie ludzie, którzy nie potrafią używać flexi i razem ze swoim psem zajmują cały chodnik plus pół jezdni. Nie przepadam też za ludźmi, którzy nie lubią psów i poza swoim własnym psim oczkiem w głowie, traktują je jak nic niewarte burki. Rozumiem Twój post jako reakcję na niewłaściwe zachowanie ludzi i ich psów, bo to zawsze zapada w pamięć, ale generalnie nie uważam, że każdy obcy pies stanowi jakieś zagrożenie. Choć zwiększenie świadomości niektórych „psiarzy” z pewnością by się przydało. Resume: moja dziecięca miłość do psów się zmieniła, ewoluowała, ale nie wygasła.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      8 lutego 2018 at 10:15

      Również nie uważam, żeby każdy obcy pies stanowił zagrożenie, ale niestety życie nauczyło mnie, że trzeba bardzo uważać, jeżeli nie chcę, żeby mój pies dostał łomot. Nie wiem, czy mam pecha, czy mój pies przyciąga agresorów, ale nagminnie natykam się na nieodpowiedzialnych ludzi z niewychowanymi, agresywnymi psami. 🙁

  19. Avatar
    29 marca 2018 at 23:21

    Zgadzam się! Z każdym słowem! Ja wielka psiara od zawsze, zakochana w kundelkach. Trafił mi się z adopcji pies problemowy, wiem jak pracować i robię to ale nie potrafię zapanować nad sytuacją gdy wlatuje na nas trzy razy większe bydle w kagańcu chcące przetrącić mi psa… Niestety często dochodzi do sytuacji w których muszę tupnąć czy odstraszyć psa, niczemu winnego, który może i chce się bawić ale jego głupi właściciel nie rozumie, że mój może nie mieć na to ochoty… To straszne 🙁 Ja później cierpię bo przeżywam w domu, jak mogłam odepchnąć w parku biednego pieska… Jak kiedyś uwielbiałam obce psy i kontakt z nimi to teraz najchętniej jeżdżę w dzikie, psute tereny omijam psy, niestety…

  20. Avatar
    10 grudnia 2023 at 13:43

    A ja wraz z momentem, gdy trafiłam do domu z psami (już jako dorosła osoba), rozumiałam to stanowcze i konsekwentne NIE moich rodziców, gdy prosiłam o psa. Mieszkaliśmy w bloku, ja z siostra do szkoły, rodzice do pracy. Pies siedziałby przynajmniej kilka godzin sam. A gdzie spacery. A choroby? Dziś mam już dość; niestety, nie jestem „psiarą” i już nigdy nie będę

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.