T., jak Pańcine Załamanie Nerwowe

Wychowanie młodego psa – takiego, co to już dawno ma za sobą okres szczenięcy i składa się z energii, buzujących hormonów oraz odrobiny mięśni i sierści – przypomina wychowanie nastolatka. Oczywiście, pies ma nieco mniejszy zasób słów, niż typowy polski gimnazjalista i nie może wykrzyczeć z desperacją w głosie “Mamo, nienawidzę cię!”, niech to Was jednak nie zwiedzie. Pies dysponuje bowiem bardzo szerokim arsenałem innych środków, które pozwolą mu pokazać, że nie jest z pańciostwa zadowolony, a wszystkie zakazy i nakazy ma głęboko pod ogonem. To właśnie ostatnio dobitnie dała mi do zrozumienia T., wprawiając mnie bez mała w depresję i załamanie nerwowe.

Oczywiście, nasza praca szkoleniowa od zawsze obfitowała w rozmaite wzloty i upadki, te ostatnie jednak nigdy jeszcze nie były tak dotkliwe. Fakt, że dla mojego psa chodzenie przy nodze bez smyczy to – chyba, że akurat ma dobry dzień – koncepcja zupełnie abstrakcyjna wywołuje u mnie jedynie łagodną rezygnację. To, czy zrobi poprawne “waruj”, czy po prostu leniwie położy się na ziemi, słysząc odpowiednią komendę jest mi z kolei zupełnie obojętne. To, że po ponad tygodniowym pobycie u pet sittera T. zapomniała, co to znaczy słuchać poleceń i skupiać się na przewodniku rekompensuje mi jej znacznie większa, niż niegdyś pewność siebie i zaskakująco szybkie, jak na jej wcześniejsze możliwości, opróżnianie miski. Doszłam do wniosku, że większy entuzjazm w kontaktach z innymi psami i brak wiecznych problemów z jedzeniem to rzeczy nie do przecenienia, a całą resztę spokojnie na nowo sobie przepracujemy. W końcu nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. A jednak! Ostatni popis niesubordynacji T. uderzył w mój czuły punkt i sprawił, że zaufanie, jakim do tej pory darzyłam swojego psa zostało mocno nadszarpnięte. Co się stało? Nim o wszystkim opowiem, muszę złożyć pewne oświadczenie.

Otóż uważam, że przywołanie jest absolutnie najważniejszą umiejętnością, jaką może opanować pies i każdy czworonóg, a już na pewno ten mieszkający w wielkim mieście, powinien zostać nauczony przychodzenia na zawołanie do swojego przewodnika. Dlatego też od początku bardzo przykładaliśmy się do pracy nad przywołaniem, zarówno na gwizdek (awaryjnie), jak i komendę słowną (na co dzień), a kiedy wreszcie udało się nam osiągnąć sukces ćwiczyliśmy właściwie na każdym spacerze. Dzięki temu ja mogłabym być spokojna o bezpieczeństwo T., ona z kolei cieszyła się na spacerach naprawdę dużą swobodą.

Niestety, koniec tego dobrego, czasy się zmieniły, T. bowiem na ostatnim spacerze dała popis jak nigdy – przez 2 godziny biegała kompletnie ignorując i komendy słowne i gwizdek. Owszem, cały czas sprawdzała gdzie się znajduję i czy aby na pewno nie zamierzam się gdzieś przemieścić, ale była przy tym kompletnie niemożliwa do przywołania. Więcej nawet, słysząc komendę zaczynała odbiegać w dokładnie przeciwnym kierunku. Szkoleniowe wzloty i upadki to jedno, ale taka akcja, szczególnie, kiedy wydawało się, że pod tym względem jest już naprawdę bardzo dobrze… Załamałam się, wpadłam w głęboką depresję, po czym doszłam do wniosku, że jedyne, na co zasługuje T. to wycieczka do chińskiej restauracji.

W jedną stronę.

zlamanienerwowePrzed spełnieniem tej groźby cudem powstrzymał mnie P., nie zmienia to jednak faktu, że T. czekają teraz ciężkie czasy. Koniec ze spuszczaniem ze smyczy. Koniec ze swobodnym bieganiem i wąchaniem znajdujących się w ogromnym oddaleniu krzaków. Koniec z pańcinym zaufaniem, które bezpośrednio przekładało się na te najbardziej interesujące spacery. Wracamy do 20-metrowej liny treningowej, zmieniamy komendę, kupujemy nowy gwizdek i zupełnie od nowa zaczynamy mozolną pracę nad przywołaniem. Nie mamy innego wyjścia, w końcu żaden szanujący się chiński kucharz nie zgodziłby się przyjąć tak żylastego psa.

Nawet za dopłatą.

  19 komentarzy do tekstu: „T., jak Pańcine Załamanie Nerwowe

  1. Avatar
    5 września 2014 at 09:40

    Hi, hi,hi, padłam – chińszczyzna z T. chyba byłaby niestrawna 😉
    Nie wiem co jest w tym gwizdku, ale Bilik fajny jest. Ostatnio czytałam, jak uczyć psa bezwarunkowego odwoływania na gwizdek. Trzeba karmę podawać z ręki: 1 gwizd = 1 chrupek i tak całą porcję, codziennie, przez tydzień, tak długo jak będzie trzeba. Podobno po takim szkoleniu pies automatycznie reaguje na gwizd. Nie zastanawia się czy warto wykonać komendę, tylko jest natychmiastowa akcja – reakcja.

    • Pies do kwadratu
      5 września 2014 at 10:00

      Mój pies ani nie je samej suchej karmy, ani nie jest zainteresowany jedzeniem, żeby to mogło być skuteczne.

  2. Avatar
    5 września 2014 at 10:35

    Ja swojego piska dostałem w spadu więc nie do końca wiedziałem jak się będzie zachowywał gdy go spuszczę. Niemniej po pewnym czasie gdy widziałem że reaguje na komendy zacząłem go spuszczać. Niemniej mimo że minęły już 3 lata nadal gdy widzę innego psa w oddali mam lekkiego stracha że pobiegnie i zignoruje moje wołanie, dlatego staram się go spuszczać gdy wiem że nie ma w pobliżu innych psów, Niestety większość psów na moim osiedlu jest agresywna w stosunku do każdego innego psa ;(

    Życzę wytrwałości i powodzenia 🙂

  3. Avatar
    5 września 2014 at 11:16

    Linka to chyba najbardziej niewygodna w użyciu rzecz na świecie, zaplątuje się o każde drzewo, krzaczek…eh:(
    A może spróbujecie schowac się T. na spacerze? Tyle, że to bardziej podziałałoby chyba gdyby problemem było nie zwracanie przez nią na Was uwagi, ale może spróbujecie? Będzie się Was bardziej pilnowac:)

  4. Avatar
    5 września 2014 at 11:54

    Może to tylko chwilowy bunt grzecznego psa? Co nie zmienia faktu, że pobłażać nie można. Cóż, radzić za wiele nie mogę, bo Bohun nie był aniołkiem w kwestii ucieczek i przywołań, choć uczyliśmy się tego przez prawie 3 lata, a i tak najwięcej dała kastracja plus po prostu mijający czas plus żarcie plus wychwalanie w niebiosa. I mimo, że teraz mamy z nim bajkę, to wiemy, że stać go na to, żeby nas rzucić jak śmieci i polecieć za pierwszą lepszą zdobyczą. Dlatego jak tylko widzimy, że już zaczyna dziwnie węszyć, to przywołujemy, nagradzamy i na smycz. Współczuję linki i życzę powodzenia i pogody ducha w końcu rude będzie jakiś czas tak blisko 😀

  5. Avatar
    5 września 2014 at 18:09

    Berek nie ma wyćwiczonego w 100% przywołania. Niestety. Moja wina. Jednak tez nigdy nie wykręcił mi takie numeru, tzn w tym stylu, bo onni to owszem 🙂 Nigdy nie latał bezczelnie mnie ignorując bez konkretnego powodu. Ognoruje mnie gdy poczuje zwierzynę ale praktycznie gdy już biegnie za tropem. I ja juz wtedy go zwykle nie wołam by nie spalić komendy. Tak czy inaczej rozumiem Twoje poirytowanie bo tego rodzaju niesubordynacja jest po porstu dla psiaka niebezpieczna czego on nie rozumie 🙁 . Rad nie mam, tylko trzymam kciuki za dalszą prace !
    A taki gwizdek mamy – polecam bo gwiżdzę nawet przy mrozie 🙂

  6. Avatar
    5 września 2014 at 23:50

    skąd ja to znam…

  7. Avatar
    6 września 2014 at 12:56

    U nas jest to samo tylko że przez cały czas. Od zawsze uczyłam przywołania, od zawsze były z tym problemy. Obecnie pies jest trochę uwięziony na smyczowe spacery. Mamy linkę, ale mój jest o wiele cięższy od T.- nie dam rady utrzymać go, kiedy zobaczy kota czy psa (bo na lince myśli że może uciekać do psów, na smyczy nie ciągnie). Więc u nas to trochę trudne do zrobienia… Sama nie wiem jakie jest rozwiązanie..mam tak niezależnego psa, że pomimo wszystkich treningów na które jeździmy on dobrze wie, co bardziej mu się opłaca.

    • Pies do kwadratu
      6 września 2014 at 15:41

      Ja w niedzielę będę wypłakiwać się w ramię naszej trenerce i mam nadzieję, że pomiędzy jednym chlipnięciem a drugim opracujemy jakiś plan działania.

  8. Avatar
    7 września 2014 at 14:41

    O matko, 2 godziny? Masz nerwy ze stali, ja już dawno skończyłabym wgryzając się z wściekłości i bezsilności w korę najbliższego drzewa…i jak tu nie zabić i przerobić na kabanosy jak łaskawie po dwóch godzinach się zjawi?

    Podobno okres nastolatkowy jest najgorszy, potem będzie tylko lepiej! My teraz też mamy nieco wzlotów i upadków (10 miesięcy szczyla). W sumie blog spełnił dla mnie formę terapeutyczną – napisałam z czym mamy problem, jak wygląda, jak walczymy a w sumie jest mi lepiej po przelaniu tego na klawiaturę, wierzę że i u Ciebie to zadziała 🙂
    Tylko możecie mieć z T. nieco trudniej ze względu na predyspozycje i użytkowość – setery chyba były kształtowane bardziej pod pracę w grupie z innymi, a ludzie byli na drugim planie? Kojarzę artykuł opisujący właśnie cienie i blaski tej rasy.

    • Pies do kwadratu
      7 września 2014 at 15:04

      Żeby była jasność – dwie godziny tylko dlatego, że akurat P. po tym czasie wracał z pracy i T. chciała się z nim przywitać. Tylko dlatego udało się ją złapać. Ona mogłaby tak biegać znacznie dłużej.
      Co do nerwów ze stali – na szczęście T. ma bardzo mocno zakodowane, że nie można wybiegać na ulicę, więc umierałam głównie z frustracji, a nie z nerwów. 😉 Jeżeli zaś chodzi o instynkty, to nie spodziewaliśmy się, że będą tak mocne, bo suka pochodzi z mocno wystawowej linii. Taki nam się trafił egzemplarz specjalnej troski. W każdym razie, pracujemy i wierzę, że kiedyś będzie dobrze. Mam też nadzieję, że po 1 cieczce się trochę uspokoi.

  9. Avatar
    7 września 2014 at 16:28

    Ja bytm chyba załamałą się psyhicznie po taim zachowaniu Fiony, ale z drugiej strony wiem, że raczej nie jest tego typu psem co T., oraz nie porzebuje na każdym spacerze wściekle biegać. Powiem szczerze, że podziwiam cię za cierpliwość.

    H&F

    • Avatar
      P.
      8 września 2014 at 09:30

      Cierpliwość w zasadzie została wyczerpana.

  10. Avatar
    Anonimowy
    7 września 2014 at 20:59

    Ta sytuacja przypomniała mi próby przywoływania mojego psa. Raz gdy zobaczył jelenie i na żadne wołanie nie reagował, drugi gdy zobaczył zająca i pobiegł za nim na ulice a trzeci gdy spotkaliśmy lisa w tym ostatnim na szczęście ja byłam szybsza. W każdej z tych sytuacji myślałam że dostanę palpitacji serca 😛
    Życzę wytrwałości 🙂

  11. Avatar
    10 września 2014 at 18:47

    Ojej czyli wszystko od początku i raz jeszcze…plus jest taki, że jak teraz dobrze wszystko wypracujecie, to potem już kolejnej burzy hormonów nie będzie 😉
    Jak ja się ciesze, że przypadł mi w udziale pies, który te nastoletnie bunty miał już za sobą…

    • Pies do kwadratu
      11 września 2014 at 09:57

      Mam nadzieję, że nie będzie, chociaż pierwszej cieczki jak nie było tak nie ma i trochę zaczyna mnie to niepokoić. W każdym razie, zaczynamy ostrą samodzielną prace, indywidualne spotkania z trenerką, a tego jeszcze zajęcia z rally. Pies ma kiedy zmęczyć się intelektualnie. 😉

  12. Avatar
    11 września 2014 at 07:22

    może Piękna dorasta i ma takie prawie nasze, gimnazjalne odchyły? 😉
    mi nauka przywołania mojego psa zaczęła na prawdę dobrze iść dopiero wtedy, kiedy zamiast nagradzać go jedzeniem zaczęłam piszczeć, uciekać i bawić się z nim. Dopiero wtedy zauważyłam, że pędzi do mnie jak wystrzelona szczała, żeby jak najszybciej złapać piłkę 🙂

    • Pies do kwadratu
      11 września 2014 at 10:03

      Problem z T. jest taki, że – jak na setera przystało – jest typem eksploratora i od zabawek, jedzenia, czy nagrody socjalnej woli wąchać właśnie ten tam, odległy krzaczek. Pracujemy wymieniając nagrody (rzut frisbee, przeciąganie zabawką, smakołyk, pochwała), żeby nie wiedziała, co ją czeka po przyjściu do człowieka i nie mogła sobie przekalkulować w głowie, że jednak ten krzaczek jest lepszy. Z zabawkami w ogóle mieliśmy problem przez długi czas, bo T. w ogóle nie była nimi zainteresowana – w końcu jednak udało mi się znaleźć coś, co ją bierze. Na DCDC kupiłam piszczącego w dwóch tonach liska do przeciągania (OMG, tak bardzo jest mi potrzebny drugi!) i zaczęłam nakręcać na niego psa w domu, potem na spokojnych spacerach. Poza tym (dodam, że mój pies totalnie nie ma pasji aportu) T. jest sama z siebie nieźle nakręcona na frisbee, na razie jedynie w specyficznych okolicznościach, ale mam nadzieję, że jak będziemy nad tym pracować to uda się to zmienić.

  13. Avatar
    18 września 2014 at 08:36

    Mój Mąż z uporem maniaka chciał oddać naszego poprzedniego psa do Chińczyka – widzę pewną analogię ;). Również uważam, że przywołanie jest najważniejsze. Dwa razy byłam świadkiem, gdy pies ginął pod kołami samochodu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.