Obedience: frustracja w treningu. Jak sobie z nią radzić?

Uprawianie sportu z psem – bez względu na to czy chodzi o obedience czy inną dyscyplinę kynologiczną – to wspaniała zabawa, sposób na zbudowanie mocnej więzi z czworonogiem i pogłębienie wzajemnego zrozumienia. Wszystko to prawda! Przynajmniej zazwyczaj, bo bywa również tak, że treningi sportowe to nie tylko tęcza i jednorożce. Zdarza się, że kiedy pojawia się perspektywa startu w ważnych zawodach a oczekiwania szybują pod sam sufit na treningach zaczyna gościć frustracja. Każdy, nawet najmniejszy, błąd czworonożnego zawodnika urasta do rozmiarów katastrofy. Frustracja rośnie z minuty na minutę, z ćwiczenia na ćwiczenie, z treningu na trening. W końcu sesje szkoleniowe zamiast być przyjemnością stają się niemiłym obowiązkiem. Jeśli ktoś z Was nie był w tym czarnym miejscu sportowego szkolenia psów – zazdroszczę i podziwiam. Sama, niestety, nie należę do tego zacnego grona.

Ostatni sezon był dla nas wyjątkowo udany – wystarczyło, żebym nauczyła się mówić „I co z tego?”.

*

Czy w ogóle da się tego uniknąć? Z pewnością! Sądzę jednak, że to ogromnie trudne, szczególnie przy pierwszym psie sportowym. Po prostu pewne rzeczy trzeba samemu przeżyć, żeby móc wyciągnąć z nich wnioski, a potem na nowo ruszyć na przód. Oczywiście, najlepiej jest uczyć się na cudzych błędach. Sęk w tym, że te własne mają zdecydowanie silniejsze działanie edukacyjne. Patrzenie jak życie kopie kogoś po tyłku nigdy nie trafia do człowieka tak dobrze, jak zarobienie w swoje własne pośladki.

Jak w takim razie radzić sobie z frustracją podczas treningów sportowych? Jak sprawić, aby negatywnie nie odbijała się ona na relacji z psem i sposobie, w jaki czworonożny zawodnik postrzega dane ćwiczenie lub całą dyscyplinę? Niestety, nie ma na to gotowej recepty. Każda para zawodnicza musi samodzielnie zmierzyć się z tematem. Niemniej, na podstawie swoich własnych doświadczeń i rozmów ze znajomymi sportowcami postaram się udzielić w tym miejscu kilku rad. Mam nadzieję, że komuś pomogą one w wypłynięciu na powierzchnię z głębin treningowego kryzysu.

*

Od czego zacząć? Najlepiej od krytycznego spojrzenia na siebie i swojego psa. W obedience nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej, ale też rzadko kiedy bywa tak źle, aby nie mogło być gorzej. Uświadomienie sobie, że w gruncie rzeczy nie dzieje się żadna straszliwa tragedia jest pierwszym krokiem do sukcesu. Może zabrzmi to banalnie, ale naprawdę są w życiu ważniejsze rzeczy od tego, z jaką prędkością pies biegnie po aport. Owszem, byłoby miło, gdyby robił to z prędkością światła i szwajcarską precyzją, ale jak mu się nie uda to konsekwencją będzie wyłącznie apokalipsa, która rozegra się… W tej jednej, konkretnej ludzkiej głowie – głowie przewodnika psa. Całej reszty świata kompletnie nie będzie to obchodzić. Serio.

Bez wątpienia jednak trzeba znać swoje oraz swojego psa słabsze strony i konsekwentnie nad nimi pracować, ale bez paniki, frustracji czy złości. Raczej powoli, spokojnie, małymi krokami, z radością z kolejnych drobnych sukcesów. Warto też uświadomić sobie, że nie ma psów idealnych. Każdy, nawet mistrz świata obedience!, ma słabsze ćwiczenia i elementy, w których trzeba nieustannie rzeźbić, żeby wyglądały po prostu dobrze – bo bardzo dobrze nie będą wyglądać nigdy. Trzeba to zaakceptować, zgodnie z zasadą, że każdemu należy się jego prywatna kulka gnoju. Na zawodach zaś pozostaje wrażenie robić tymi elementami, do których pies ma naturalny talent i jednocześnie starać się zdobywać przyzwoite punkty za te, które wychodzą gorzej.

Takie podejście do obedience sprawia, że nakłada się na siebie znacznie mniej presji, a przez to łatwiej wybacza się błędy zarówno sobie, jak i psu. Nie powiem, że nagle wszystko znowu zaczyna wychodzić kompletnie bez wysiłku, z pewnością robi się o niebo przyjemniej, prościej i weselej.

*

Jak wygląda zastosowanie wszystkich spisanych powyżej światłych myśli? Raz lepiej, innym razem nieco gorzej, niemniej dobrze jest podczas każdego treningu mieć to wszystko z tyłu głowy. Dla mnie w praktyce najważniejszym aspektem radzenia sobie z treningową frustracją było opanowanie trudnej sztuki odpuszczania. Na wielu poziomach.

Wychodzę z założenia, że jeżeli mam naprawdę wyjątkowo zły dzień po prostu odpuszczam sobie trening. Staram się pracować z psem systematycznie, utrzymując pewną konkretną liczbę treningów w tygodniu (za minimum uznaję 3, za optimum 5), ale przede wszystkim chcę, aby każdy kolejny trening przybliżał mnie do celu. Nieudany trening, którym popsuję sobie jakieś ćwiczenie tylko mnie od tego celu oddali – jaki by on nie był – więc czasem mimo zaplanowanej sesji szkoleniowej, zamiast rzeźbić obedience zabieram Gambita na długi spacer. Zdarza mi się to dość rzadko, bo coraz lepiej udaje mi się odciąć podczas pracy z psem od problemów dnia codziennego i rzeczywiście skoncentrować się na byciu z psem tu i teraz, ale kiedy wiem, że nawet najmniejsze niepowodzenie może sprawić, że wybuchnę – odpuszczam bez wyrzutów sumienia.

Z kolei już podczas treningu ogromnie ważna jest wiedza o tym, co pies już naprawdę dobrze potrafi, a co wciąż jest jeszcze w budowie. Nie oczekuję, że treningi będą wyłącznie pląsaniem po tęczy. Chcę móc stawiać mojemu psu wymagania, budować dla niego wyzwania, a także być w stanie zasygnalizować mu, że popełnił błąd. Wszystko to jednak musi odbywać się w uczciwy, zrozumiały dla niego sposób, a to pozwala osiągnąć tylko porządny, treningowy rachunek sumienia. Bez wątpienia w przypadku psów odpowiedzialnych w pracy, zaangażowanych i skupionych na przewodniku większość błędów wynika z ludzkich niedoróbek. Zazwyczaj więc trzeba uderzyć się w pierś, cofnąć się o krok i wytłumaczyć dane zadanie kolejny raz – drugi, trzeci, piąty. Zdarza się jednak też tak, że trzeba powiedzieć „Halo, kolego, pracujemy!”. Umiejętność błyskawicznego rozróżniania tych dwóch sytuacji bardzo ułatwia komunikację podczas treningów obedience!

Natomiast, gdy coś kompletnie nie działa, trzeba zastanowić się dlaczego. Bywa, że po prostu nie jesteśmy w stanie wytłumaczyć psu danego elementu w zrozumiały dla niego sposób. W takiej sytuacji najlepiej odpuścić i zamiast szukać samodzielnie tysiąca metod treningowych pójść do kogoś mądrzejszego, z większym doświadczeniem. Kogoś, kto spojrzy na problem z boku, świeżym okiem. A jeżeli coś, co do tej pory wychodziło świetnie nagle się zepsuło? Wprawdzie motto obedience to „Co się polepszy, to się popieprzy”, jednak tak naprawdę nic nie dzieje się bez przyczyny. Zwykle problemy wynikają z zaburzenia balansu w nagradzaniu, ale mogą też być efektem grubego błędu przewodnika. Nie tak dawno zdarzyło mi się dwa treningi z rzędu nadepnąć Gambitowi na łapę podczas chodzenia przy nodze. Mocno, bo byłam wtedy w ciężkich butach trekkingowych. Oczywiście, kroki w tył z dnia na dzień przestały istnieć. W takich sytuacjach zamiast próbować natychmiast naprawiać ćwiczenie lepiej na jakiś czas odłożyć je na bok. Czasem wystarczy zaledwie kilka dni, żeby upływający czas wykonał za nas całą robotę.

A co, kiedy to ćwiczenie, które na zmianę spędza sen z powiek i jest źródłem nocnych koszmarów w końcu się uda? I to nie byle jak, a naprawdę pięknie? Nie testuję, nie sprawdzam czy da radę powtórzyć dane ćwiczenie kolejny raz równie fajnie. Nagradzam tę jedną, piękną powtórkę, jakby jutro miało nigdy nie nadejść, a potem przechodzę dalej, do zupełnie innego elementu albo w ogóle kończę trening.

*

Tak naprawdę, wszystko rozbija się o to, że pies powinien być w pierwszej kolejności nie sportowcem, a towarzyszem. Nie chodzi o to, aby kompletnie wyzbyć się sporotwych ambicji, ale by mieć świadomość tego, że dobra, zdrowa relacja z czworonogiem ma ogromne przełożenie na sportowy performance. Niekonsekwentne i nieprzewidywalne reakcje przewodnika oraz złość i frustracja potrafią skutecznie zepsuć nawet najlepsze ćwiczenie. Szczególnie w przypadku miękkich psów, które pracują nie dla pracy, ale dla ukochanego człowieka. Dlatego paradoksalnie, kiedy coś się psuje czasem zamiast próbować to naprawiać lepiej wziąć głęboki oddech, szczerze (tak, to bardzo trudne!) się uśmiechnąć i po prostu odpuścić. Być może nie jest to najbardziej naturalna reakcja, ale z pewnością najlepsza z możliwych, bo zapobiega nadszarpnięciu zaufania psa do przewodnika, a tym samym nie pozwala, ale problem jeszcze się pogłębiał.

*

Obedience to wspaniały sport, a regularne treningi z psem potrafią przynieść zarówno zwierzęciu, jak i człowiekowi mnóstwo dobra. Oczywiście, pod warunkiem, że uda się uniknąć fali frustracji, która podnosi się z morza nadmiernych oczekiwań. Zdarzyło się Wam, że zostałyście przez tę falę porwane, czy może dotychczas zawsze udało się Wam zachować wewnętrzny spokój? Koniecznie podzielcie się w komentarzach swoimi doświadczeniami i sposobami na bycie kwiatem lotosu na tafli spokojnego jeziora!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.