Dobry czas, zły czas

Ostatnio zdecydowanie mniej niż zwykle udzielam się w sieci: zarówno tu, na blogu, który jest dla mnie bez wątpienia najważniejszym kanałem komunikacji, jak i w mediach społecznościowych – fanpage jeszcze się trzyma, za to konto na Instagramie powoli zaczyna się pokrywać warstwą kurzu. Nie oznacza to wcale, że nic nie robię, a przez to nie mam o czym pisać. Przeciwnie! Po prostu Internet zszedł w mojej codzienności na niego dalszy plan – co najmniej trzeci.

Moje życie jest teraz po brzegi wypełnione rozmaitymi obowiązkami, a mimo to staram się systematycznie ćwiczyć z Gambitem, co więcej całkiem nieźle mi się to udaje i z treningu na trening widzę postępy również w tych najsłabszych elementach. Nie powiem, że dobra stała się zbyt krótka, bo kiedy trzeba potrafię naprawdę dobrze organizować sobie czas tak, by w 24 godziny wcisnąć całe morze zadań i różnych aktywności. Nie. To zmęczenie wygrywa z chęcią działania. Natłok spraw powoduje, że kiedy już mam okazję posiedzieć w Internecie lub zrobić zdjęcia na Instagrama wolę… Położyć się i odrobinę ponudzić albo iść spać. Brzmi może niezbyt ambitnie, jednak na swoją obronę powiem, że w marcu były tylko dwa dni, kiedy nie musiałam wstawać zgodnie z rytmem wyznaczanym przez budzik, a przy tym udało mi się niczego specjalnie nie zawalić oraz utrzymać regularność treningów na poziomie trzech lub więcej w tygodniu. Całkiem nieźle, co?

Ale – do brzegu! Wszak nie piszę tego wszystkiego, aby skarżyć się, narzekać lub usprawiedliwiać ze swojej ostatniej nieobecności. Zamiast tego chcę się podzielić swoimi ostatnimi doświadczeniami, bowiem w całym tym życiowym zamieszaniu odnalazłam w sobie… Spokój. Muszę przyznać, że oderwanie się od Internetu bardzo dobrze na mnie działa. Myślę, że część tego dobroczynnego wpływu spowodowana jest tym, że sytuacja nie jest efektem żadnej drastycznej decyzji pod hasłem „Od jutra walczę ze swoimi chronicznym FOMO!”, ale po prostu życiową koniecznością. Ot, są rzeczy dalece ważniejsze od tego, co dzieje się na monitorze – w grupach na Facebooku czy na InstaStories. Pewnie, gdybym nagle usunęła wszystkie te aplikacje z telefonu i narzuciła sobie limity na czas spędzany w Internecie strasznie by mnie to wszystko frustrowało, przez co myślałabym non stop o tych ekscytujących kałoszkwałach, które dzieją się bez mojego udziału. Tymczasem, teraz kiedy już złapię kilka wolnych chwil zamiast nadrabiać wirtualne zaległości wolę zrobić sobie drzemkę.

Co z tego wynika? Siłą rzeczy kompletnie odcięłam się od fałszywej, cukierkowej narracji, zgodnie z którą każdy pies jest mistrzem świata i okolic. Zeszło ze mnie całe mnóstwo presji i toksycznych oczekiwań. Nie powiem, że każdy trening jest dla mnie przyjemnością, bo to byłoby kłamstwo – czasem okropnie nie chce mi się nic robić, ale zdecydowałam się nie odpuszczać w tym aspekcie z powodu zwyczajnego lenistwa (palące, ważne sprawy, wypadki i szpitale co oczywiście coś zupełnie innego!). Treningi obedience wcale nie są dla mnie nieustannym pląsaniem po tęczy, ale widzę, że lepiej reaguję na błędy mojego psa (tak, Gambit robi błędy!), znacznie mniej się złoszczę, łatwiej przychodzi mi mówienie „I co z tego?”, za to coraz częściej myślę sobie „Jaki on jest wspaniały! Jak ja go strasznie kocham!”. Chciałabym, aby moja relacja z tym sportem nieustannie zmierzała właśnie w tym kierunku.

Czy to oznacza, że zwieszę swoją internetową działalność? Z pewnością nie! Niezmiennie wkładam w bloga całe mnóstwo serca i pracy, na Psie do kwadratu znajduje się masa merytorycznych treści, których przygotowanie pochłonęło wiele cennych minut. Mam jednak nadzieję, że kiedy (jeśli) już życiowe sztormy nieco przycichną zdołam dalej traktować na luzie wszystko to, co dzieje się w błękitnym blasku ekranów.

photo credit: Iza Łysoń

  4 komentarze do tekstu: „Dobry czas, zły czas

  1. Avatar
    7 kwietnia 2019 at 00:19

    Super, że udało się Wam osiągnąć jakieś zen. 🙂

    Zawsze przeraża mnie, kiedy widzę jak wielką presję nakładają niektórzy fanie na ludzi, którzy w internecie szczerze opowiadają o swojej przygodzie ze sportem (pewnie często nieświadomie). Łatwo zapomnieć, że finalnie jeżeli jesteśmy coś komuś winni to tylko psu, i bynajmniej nie są to medale. 😉

    Powodzenia i do przodu!

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      7 kwietnia 2019 at 16:19

      Dzięki! Do prawdziwego zen to nam jeszcze sporo brakuje, ale wczorajsze zawody treningowe zdecydowanie pokazały, że cel jest bliżej niż dalej. 🙂

  2. Avatar
    9 kwietnia 2019 at 13:50

    Mi jest ostatnio coraz lepiej bez internetu. Zdarzają się dni, kiedy wracam z pracy, biorę psa na spacer, a komputer włączam dopiero dnia następnego po doczłapaniu się do firmowego biurka. Od internetu w telefonie też mnie odpycha, aczkolwiek częściej z niego korzystam niż na komputerze, bo łatwiej jest się do niego „dostać” a i wymiana myśli ze znajomymi jest prostsza.
    Trzymam kciuki za wyprostowanie Twoich zagmatwanych ścieżek życiowych i odnalezienie totalnego spokoju w dniu codziennym. 🙂

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      12 kwietnia 2019 at 18:12

      Ja właśnie pierwszy raz w tym tygodniu włączyłam laptopa 😛 Trochę to straszne, bo czuję się bardzo nie na bieżąco (i przykro mi, że dopiero teraz odpisuję na Twój komentarz!), a trochę bardzo spoko, bo nie mam już w sobie zupełnie potrzeby gonienia za aktualnym feedem Facebooka – wychodzę po prostu z założenia, że coś super, hiperważnego mnie nie ominie, bo napiszą do mnie znajomi, a jeżeli mnie ominie, to znaczy, że po prostu nie było to nic dostatecznie ważnego. 🙂
      Dzięki! :*

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.