Pluszowy terror. Skąd się bierze rozczarowanie psem?

Wprawdzie chciałoby się temu zaprzeczyć, jednak życie z psem to nie zawsze plusz, tęcza i jednorożce. Oczywiście, psy wnoszą do codzienności swoich ludzi całe mnóstwo pozytywnych doświadczeń i emocji, ale bywa i tak, że stanowią źródło frustracji i wstydu. Zwłaszcza wtedy, kiedy człowiek z czymś sobie nie radzi, a do tego jest przekonany, że ze swoim problem został zupełnie sam, bo gdzie się nie obejrzy widzi ideały na czterech łapach. Skąd bierze się rozczarowanie psem? Czy problemu można pozbyć się tylko poprzez pozbycie się zwierzęcia? A może jednak warto zakasać rękawy i go przepracować? Czy aby na pewno przewodnik jest w tej kwestii osamotniony i rzeczywiście jako jedyny we wszechświecie ma psa, który nie spełnia wiązanych z nim oczekiwań?

Poniżej dzielę się przemyśleniami o frustracji i rozczarowaniu wszystkimi tymi geniuszami kynologicznego świata, których kariera sportowa ostatecznie ogranicza się brylowania w sieci. Artykuł skupia się na problemach przewodników z niewielkim doświadczeniem, jednak temat wciąż jest ogromnie złożony i wielowymiarowy, stąd niniejszy tekst może wydawać się nieco nieuporządkowany i niekompletny. Mimo to mam nadzieję, że stanie się początkiem interesującej dyskusji.

Trudne poszukiwania

Zazwyczaj nim długo wyczekiwany, starannie wybierany i, oczywiście!, idealny szczeniaczek zacznie sprawiać problemy i budzić frustrację podczas treningów musi upłynąć trochę czasu. Tak naprawdę jednak wszystko zaczyna się na długo przed tym, jak piesek pojawi się w domu. Ktoś, kto dopiero zaczyna swoją kynologiczną przygodę zwykle jest skazany na niepowodzenia już na etapie poszukiwania odpowiedniej hodowli i właściwego miotu, bo kupowanie pierwszego psa do sportu to koszmarnie trudny proces. Rozczarowanie czai się tuż za rogiem.

Internet dostarcza wprawdzie mnóstwa informacji o hodowlach, miotach, potencjalnych sukach hodowlanych i reproduktorach, ich osiągnięciach sportowych i życiu codziennym, jednak wiarygodność tych danych pozostawia wiele do życzenia. Na Instagramie, Facebooku i YouTube pokazywane są wyłącznie dobre chwile i najlepsze momenty, nie sposób więc oprzeć swojej wiedzy o psie na powszechnie dostępnych źródłach.

Żeby rzeczywiście dowiedzieć się, jaki jest interesujący pies i czego można spodziewać się po szczeniętach potrzeba kontaktów w środowisku. W tym miejscu pojawia się kolejny problem, bo nierzadko bywa, że ludzie rozmawiać nie chcą, a maile i wiadomość pozostają bez odpowiedzi. Przełamanie tego muru milczenia wymaga pojawiania się osobiście na rozmaitych kynologicznych wydarzeniach, zagadywania przewodników i obserwowania psów. Niestety, nie każdy ma taką możliwość. Co więcej, często komuś kto szuka swojego pierwszego psa brakuje doświadczenia do tego stopnia, że nawet osobiste zapoznanie się z konkretnym zwierzęciem niewiele wnosi.

W ostatecznym rozrachunku okazuje się więc, że pierwszy pies do sportu – nawet jeżeli poszukiwania trwały długie lata, a selekcja hodowli i miotów wydawała się naprawdę przemyślana – to raczej przypadkowy zakup niż świadomy wybór.

Pytania do siebie

Zresztą, tak naprawdę, nawet dysponując stuprocentowo rzetelnymi informacjami i dużą wiedzą teoretyczną nie sposób w pełni świadomie wybrać swojego pierwszego psa. Prawda bowiem jest taka, że ktoś, kto dopiero zaczyna nie do końca wie, czego właściwie od tego zwierzęcia chce.

Oczywiście, szczeniak z potencjałem sportowym powinien chętnie jeść i szarpać się zabawkami, ale motywacja pokarmowa i popęd łupu to nie wszystko, chociaż rzecz jasna stanowią świetną podstawę pod wspólne sportowe życie. Myśląc o przyszłym czworonożnym zawodniku, dobrze jest zwrócić uwagę na szereg innych aspektów, a także pamiętać o tym, że to, co sprawdza się u jednego przewodnika niekoniecznie będzie odpowiadać innemu. Nawet, jeżeli uprawiają tę samą dyscyplinę kynologiczną!

Ktoś kto wcześniej nie miał psa do treningów nie będzie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, czy woli zwierzę o delikatniejszej konstrukcji psychicznej czy łobuza, który zawsze ma swoje zdanie. Nie będzie wiedział, czy woli trochę dłużej pomęczyć się z aportem czy też dostać go w genetycznym pakiecie, ale w zamian za to mozolnie pracować nad wydłużaniem koncentracji. To tylko najprostsze przykłady. Sednem sprawy jest to, że o swoich preferencjach przekonujemy się dopiero, gdy pewne rzeczy możemy poznać samodzielnie, na własnej skórze. To coś, czego nie zastąpią żadne rozmowy i relacje – nawet najbardziej dokładne i całkowicie szczere.

Zapłata nowicjuszy

Brak doświadczenia rodzi problemy również na późniejszym etapie, kiedy upragniony piesek w końcu pojawia się w domu. Przygotowanie szczeniaka do sportowego życia to, niestety!, nie autostrada prowadząca z punktu A do B, a raczej wąska, kręta dróżka, na której czeka całe mnóstwo przeszkód. Bardzo wrednych przeszkód, które tylko czekają, by biednemu przewodnikowi rzucić się pod nogi i sprowadzić go do parteru. Serio.

Nawet gdy pracuje się z doświadczonym trenerem nie sposób uniknąć błędów i niedoróbek, bo te zdarzają się każdemu. Sęk w tym, że ktoś kto przerobił już kilka psów prędzej dostrzega, że trening idzie w nieodpowiednim kierunku, a dzięki temu ma szansę zaradzić problemowi nim ten rozwinie się na dobre. Nowicjusz tymczasem musi zapłacić przysłowiowe frycowe. Pierwszy pies jest poligonem doświadczalnym, eksperymentem, lekcją. Pozwala przekonać się o tym, co się w treningu lubi i ceni, czego wolałoby się uniknąć. Pokazuje jak wyglądają prawdziwe zawody. Przenosi pierwsze sukcesy, ale też uczy, jak poradzić sobie z porażkami. Tych drugich jest zresztą często o wiele więcej. Nie bez powodu mówi się, że pierwszy pies jest do zepsucia.

Plusz i tęcza

Na koniec ponownie wracamy do mediów społecznościowych. Można wmawiać sobie, że Internet to nie życie, prawda jest jednak taka, że wszystko to, co dzieje się w wirtualnej przestrzeni w dużej mierze kształtuje nasze postawy i światopogląd. Dotyczy to również kynologii.

Kynologia w Internecie to nieustanne pasmo sukcesów, mięciutki plusz i sprint po tęczy. Zawsze prościutko do celu. Każdy szczeniak jest idealny. Każdy pies jest przyszłym mistrzem świata. Każde ćwiczenie robi się w jedną, maksymalnie dwie sesje. Zawsze.

Wszystko to sprawia, że kiedy pojawiają się problemy łatwo stracić wiarę zarówno w siebie, jak i w swojego psa. Bo przecież nikt nie ma żadnych kłopotów treningowych i motywacyjnych dołków. Nikt nie walczy, nie stara się, nie próbuje bez skutku. Wszystko robi się samo. Nietrudno dojść do wniosku, że pies jest po prostu kiepski i zupełnie nie nadaje się do wybranej aktywności, gdy żyje się w przekonaniu, że w rzeczywiście dobrego psa wcale nie trzeba włożyć pracy, bo ćwiczenia dosłownie robią się same.

Bez wątpienia są psy lepsze i gorsze, bardziej predysponowane do pewnych aktywności lub mniej, jednak w każdego psa, nawet najlepszego, trzeba włożyć całe mnóstwo godzin spędzonych na treningach, aby osiągnąć wysoki poziom wyszkolenia. Żaden szczeniak nie rodzi się z umiejętnością chodzenia przy nodze i szukania w przestrzeni kwadratu. Żaden tuż po otwarciu oczy nie biegnie do frisbee, aby entuzjastycznie wycisnąć je do ręki pierwszego człowieka, którego napotka na swojej drodze. Żaden nie biega sekwencji agility jak stary wyjadacz w wieku zaledwie ośmiu tygodni. Nawet jeżeli na Facebooku wydaje się, że jest zupełnie inaczej.

To o tyle ciekawe zjawisko, że przepracowanie z psem jakiegoś sportowego problemu czy przewalczenie braku zrozumienia ćwiczenia to żaden wstyd. Przeciwnie, dobrze świadczy o przewodniku – jego zaangażowaniu, pracowistości, pomysłowości szkoleniowej. Tymczasem, w obowiązującej w Internecie narracji każdy pies jest skazany na bycie geniuszem, człowiekowi zaś przypada rola przysłowiowej kuli u łapy, blokady, słabszego elementu zespołu. Ten starannie pielęgnowany przez kynologiczną społeczność sposób wypowiadania się o psach zakłamuje rzeczywistość. Kompletnie pomija pracę, jaką trzeba włożyć w każdego, nawet najlepszego szczeniaka, a sportowy sukces składa wyłącznie na karb pakietu genetycznego, który szczenię odziedziczyło po rodzicach. W tej sytuacji trudno, aby niedoświadczony, początkujący przewodnik nie czuł się rozczarowany i rozgoryczony swoim psem gdy tylko jego sportowa ścieżka staje się nieco bardziej kręta.

Nie od dziś wiadomo, że sport (każdy, nie tylko ten z psem!) wymaga ogromu wytrwałości, a za niemal każdym sukcesem stoi długa lista porażek – momentów trudnych, smutnych i frustrujących, po których ktoś mimo wszystko zdecydował się dalej przeć naprzód. Niestety, mówi się o tym bardzo mało lub wcale, a każde podium, puchar i medal przedstawia się jako konsekwencję wrodzonego talentu czworonożnego zawodnika. Tymczasem talent jest tylko jedną z wielu składowych sukcesu. Co więcej, wcale nie tą najważniejszą.

Dlatego warto dać szansę zarówno sobie i swojemu psu, a gdy coś się nie udaje wziąć głęboki oddech, po czym spróbować jeszcze raz. I jeszcze raz. A potem znowu. Pamiętając przy tym, że chociaż z Facebooka, Instagrama i YouTube codziennie wysypują się tony tęczowego pluszu tak naprawdę każdy ma jakiś problem. O tym, jak radzić sobie z frustracją podczas treningów pisałam więcej w osobnym artykule.

*

Brak doświadczenia. Niewiedza o tym, jak rzeczywiście wygląda przygotowanie psa sportowego do startów. Kształtowane przez wirtualny, pluszowy terror oczekiwania. Rodzą rozczarowanie, wstyd i frustrację, a te sprawiają, że psa, który jeszcze niedawno był długo wyczekiwanym, idealnym szczeniaczkiem można po prostu przestać lubić i zapragnąć wymienić go na lepszy model. A przecież nawet ferrari daleko nie zajedzie bez odpowiedniego kierowcy.

Popełniłaś jakieś błędy w wychowaniu swojego psa? Walczysz z jakimś problemem w swoim ulubionym sporcie? Rozczarowanie i frustracja treningowa nie są Ci obce? Koniecznie podziel się swoją historią w komentarzu!

photo credit: Iza Łysoń

  7 komentarzy do tekstu: „Pluszowy terror. Skąd się bierze rozczarowanie psem?

  1. Avatar
    31 maja 2019 at 14:14

    Też już jakiś czas temu zwróciłam uwagę na sposób w jaki opowiada się o psach, z którymi coś robimy i mam wrażenie, że dotyczy to głównie psów rasowych. „To”, czyli tendencja do pomijania czynnika ludzkiego :). Kiedy uprawiasz sport z kundelkiem, dowiadujesz się, że szacun, że zaginacie ludzi z , że wow ile pracy, że motywujesz innych. Masz jakiś problem z kundelkiem? Oj tam, oj tam, nic szczególnego, to w końcu psy, zwierzęta, akceptujemy to, że nie są idealne.
    Pod filmami z rasowymi psami czytamy komentarze o tym jakie są wspaniałe, z jakiego super miotu są, jak świetnie aportują, jaką mają technikę skoku, dowiadujemy się, że mają nawet swoich fanów albo że są super jak na przedstawiciela swojej rasy etc. raczej rzadko zwraca się uwgę na wkład człowieka. Wręcz kiedy pochwalimy się swoim wyborem, pojawiają się głosy w stylu „idziesz na łatwiznę wybierając psa rasy X”, więc jeszcze dobrze nie zarezerwujemy szczeniaka i już nastawiamy się na to, że będzie lajtowo.

    Kiedy coś nie idzie z rasowym psem, wszystkie niedociągnięcia zwala się na genetykę, on już tak ma, bo jego rodzina tak ma i nic z tym nie zrobisz. Jeśli coś ci przeszkadza to nie pracuj nad tym (ewentualnie pracuj, ale krzyż na drogę), możesz najwyżej żałować swojego wyboru. A powiedz, że husky ucieka na spacerze, bo ta rasa tak ma, to te same osoby zjedzą cię na śniadanie. Przecież z husky też można pracować, można go nauczyć przywołania, właściciel to po prostu leniwa buła i szuka wymówki :D. Rozszczekane yorki też mogłyby być super psami, gdyby komuś chciało się z nimi pracować. Jednocześnie od psów wybieranych do sportu oczekuje się, że z miejsca wszystko będą potrafiły, nic nie będzie sprawiać im kłopotów, a jeśli jest inaczej to znaczy, że są one po prostu do bani. Gdzie tu logika?

    Ja z racji tego, że mam teraz szczeniaka, pracuję nad mnóstwem różnych rzeczy, od szlifowania aportu zabawowego do stworzenia pozytywnej relacji paputa z prysznicem. Jedne rzeczy przychodzą nam serio super łatwo, nad innymi musiałam bardziej się nagłowić, niektórych jeszcze do końca nie rozpracowałam, a kto wie co jeszcze przyniesie życie, ale to normalna sprawa. Zresztą z dorosłym psem też ciągle dłubię sobie różne kwestie życiowo-szkoleniowe, bo zawsze może być lepiej, ale są też zagadnienia, które sobie odpuściłam, bo bardzo nikomu nie przeszkadzają, a nie chce mi się dłużej nad nimi siedzieć, ponieważ może mi się nie chcieć i innym nic do tego.

    • Avatar
      31 maja 2019 at 14:18

      Zjadło nawias: zaginacie ludzi z (wpisz dowolną rasę predysponowaną do danego sportu) :).

      • Pies do kwadratu
        Pies do kwadratu
        31 maja 2019 at 14:24

        Nie ma logiki w rozmawianiu o psach i sporcie, absolutnie. 😀 Fajnie byłoby natomiast, gdyby większy nacisk kładziony był na fakt, że każdy, nawet najlepszy i najbardziej predysponowany do danej aktywności pies wymaga rzetelnej, konsekwentnej pracy i nic nie robi się samo. I każdy ma jakieś problemy. W ogóle, myślę, że w przypadku BC w moim sporcie jest tak, że faktycznie jest łatwiej, ale często nie tyle ze względu na psy same w sobie, ale z powodu szeroko dostępnego know how. BC mają pewne konkretne problemy, ale jest na całe mnóstwo rozwiązań na wyciągnięcie ręki. Mając psa innej rasy często błądzi się i samotnie szuka rozwiązania na swoje kłopoty szkoleniowe. 🙂

        Dzięki za taki rozbudowany komenatrz! :*

  2. Avatar
    Agnieszka
    3 czerwca 2019 at 14:00

    Nie mam doświadczenia z kupowaniem psa w ogóle ani z myślą o sporcie. Ale mogę powiedzieć, że widzę niesamowitą analogię w tym co napisałaś i w tym jak się w Polsce rozmawia o adopcji psa ze schroniska. Nie kupuj, adoptuj, adoptowane kochają najbardziej, z psem możesz pojechać na koniec świata i jeszcze dalej, ewentualnie jeśli schroniska i organizację wspominają o jakichś problemów to stawiają je w świetle „jedno, dwa spotkania z behawiorystą, miesiąc nauki i wszystko się da wyprostować”. I ja tak właśnie myślałam przed adopcją. To mój pierwszy pies, w ogóle nie siedziałam w psiarskim światku, a jedyny sposób mówienia o psach, jaki znałam to właśnie powyższy. I dostałam sukę, z ogromną agresją lękową do ludzi. Sukę, która nie potrafi żyć w mieście, która po roku pracy nadal woli być w domu niż na spacerze, nie jest w stanie położyć się i przestać dyszeć i jęczeć nigdzie poza domem, rzuca się na ludzi, którzy wyglądają jakby mieli zrobić ruch w jej kierunku, zwłaszcza w zamkniętej przestrzeni. Nie zaakceptowała nikogo z mojego otoczenia oprócz mnie i mojego chłopaka. Po roku. Pracy. Pod okiem jednej z najlepszych behawiorystek we Wrocławiu. Od grudnia robimy obidjensy z Agą Mnich i przynajmniej to suka naprawdę pokochała 😀 Po adopcji usłyszałam od mojej przyjaciółki (która, guess what, jest przeciwko kupowaniu psów), że powinnam ją oddać bo „ja nie chcę takiego życia przecież”. Ja się nie zamierzam poddać, dla mnie moje życie zyskało sens, kiedy zdecydowałam, że zrobię wszystko, żeby żyło jej się lepiej. Czytam, dokształcam się, biorę udział w seminariach, nawiązuję z nią relację, interesują mnie psie sporty mimo że nigdy nie będziemy startować. Ale wiem, że wiele osób by ją oddało i wcale się… no właśnie. Dziwię czy nie dziwię? Przy takiej narracji o adopcji jaką mamy w Polsce wcale się nie dziwię, bo mamy właśnie taki pluszowy terror. Schroniska udostępniają same historie o udanych, bezproblemowych adopcjach, nigdzie nie widziałam historii o adopcji, która wymaga tak ciężkiej pracy. A przecież nie jestem jedyna.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      3 czerwca 2019 at 14:06

      Hej, Agnieszko! Bardzo dziękuję Ci za komentarz! <3

      Zdecydowanie masz rację - prawdę mówiąc, w pierwszej wersji tekstu w drugim akapicie było nawet zdanie "Wszystko, co zostało napisane poniżej można z pewnością przełożyć na inne dziedziny kynologiczne", ale ja z kolei nigdy nie adoptowałam psa i doszłam do wniosku, że jednak nie czuję się uprawniona do tego poziomu generalizowania. Ale totalnie zgadzam się z Twoimi obserwacjami. Cały czas słyszy się, że adoptowany kocha bardziej, a z wdzięczności będzie grzecznym, zdrowym, idealnym psem. To bardzo szkodliwa narracja, bo po prostu prowadzi do nieodpowiedzialnych adopcji. 🙁 Ty, mimo bardzo trudnej sytuacji, nie poddałaś się, ale z pewnością wiele osób zdecydowałoby o rozstaniu takiego problemowego (a wręcz niebezpiecznego!) psa... i myślę, że turdno byłoby takie osoby za to winić. Uważam, że ogromnie ważne jest szczere, otwarte mówienie o psach i ich problemach, szczególnie w kwestii adopcji, bo ludzie mają bardzo wybujałe wyobrażenia na ten temat.

      PS. Ej, nie mów, że nigdy nie będziecie startować - może chociaż na zawodach treningowych się kiedyś spotkamy? 😉

  3. Avatar
    14 czerwca 2019 at 11:12

    Rozczarowanie psem zagościło w moim mózgu wraz z frustracją. Jakoś po roku szkolenia. Nie startujemy w zawodach, ale chciałam mieć posłusznego, wyszkolonego psa, z którym dla zabawy i rozruszania mózgu mogę robić np. agility. Dlatego odkąd suczka do mnie trafiła, zajęłam się szkoleniem na całego. Przejrzałam cały Internet, zapisałam się do dobrej psiej szkoły i zaczęliśmy przygodę ze szkoleniem. Bez pisania elaboratu, w telegraficznym skrócie, mój pies jest bardzo inteligentny. Uczy się sztuczek w trzecim powtórzeniu, łapie o co chodzi bardzo szybko. Ale jak zawsze jest jakieś ale. U nas jest to nadpobudliwość i ekscytacja psami (żeby nie powiedzieć fiksacja) oraz ogromna lękliwość, brak motywacji na jedzenie i popęd łupu. Po roku pracy miałam psa znającego wiele komend, sztuczek i nawet dobrze zsocjalizowanego, który wyrywał na smyczy do każdego psa. Który pognał za każdym dzikiem. Który był w tak silnym pobudzeniu, że na spacery chodził cały naprężony. Pies oczywiście ma taki charakter i trudno to zmienić, ale na pewno typowe szkolenie pogorszyło sprawę, gdyż: szkoliłam na dużym pobudzeniu, szczebiotałam dla zwrócenia uwagi, uciekałam z szarpakiem, uczyłam aportu, robiłam, co mi w szkole mówili. Tak, rozczarowałam się głównie tym, że szkoliłam psa intensywnie, poświęcałam dużo czasu, a mój pies nie umiał przejść obok innego na smyczy. A znam ludzi, którzy nic z psami nie robią, a ich psy o wiele lepiej się zachowują. Gdzie był błąd? Trzeba było nic nie robić? To doświadczenie nauczyło mnie, że każdy pies jest inny i innego podejścia potrzebuje. Zniechęcona sztampowymi radami behawiorystów, zaczęłam sama wyciągać wnioski i łączyć fakty. Robić wiele rzeczy inaczej, spokojniej, bez ekscytacji. Pracować nad kształtowaniem, nad oswajaniem lęków. Odpuściłam dynamiczne agility, rzucanie piłki i szarpak, poszliśmy w węszenie. I pies jest spokojniejszy, mniej reaktywny, umie się wyluzować. Odkręcanie roku szkolenia zajęło mi dwa lata. Rozczarowanie minęło, gdy zrozumiałam, że nie powinno mnie obchodzić, co ludzie myślą o moim psie, lecz co mój pies myśli o mnie.

    • Pies do kwadratu
      Pies do kwadratu
      17 czerwca 2019 at 11:43

      Wow, dzięki za podzielenie się tutaj tą historią! Myślę, że w kryzysie ogromnie ważne jest, aby trafić na dobrego szkoleniowca. Takiego, który po pierwsze umie dobrać odpowiednie metody do problemu danego psa, a po drugie umie prowadzić parę tak, aby wiara i pewność siebie przewodnika rosły, a nie leciały w dół, na łeb, na szyję. Masz absolutną rację z tym, że liczy się, co pies myśli o swoim przewodniku, czy szuka u niego wsparcia i czy ma do niego zaufanie – frustracja i rozczarowanie nie pomagają w budowaniu dobrej relacji, a przecież to właśnie na niej opiera się szkolenie, zarówno codzienne jak i sportowe. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.