…albo rzecz o tym, że (nie) fajnie jest chodzić po bułki.
Jeśli ktoś zapyta mnie, jaka jest najsłynniejsza copy pasta Internetu odpowiem pewnie i bez wahania, że “Mój stary to fanatyk wędkarstwa”. Haczyki wbite w stopy i kręcenie afer na forach dla wędkarzy zawsze budziły moją (i nie tylko moją, przyznajcie się!) niezdrową wesołość. Jeśli jednak przeformułować to pytanie i zastanowić się nad tym, jaka copy pasta najlepiej opisuje życie, wszechświat, psy i całą resztę bezwzględnie palma pierwszeństwa przypadnie “Chodzeniu po bułki” (KONIECZNIE kliknij nim zaczniesz czytać dalej!). Wydawać by się mogło, że internetowe śmieszkowanie niewiele ma wspólnego z tematyką niniejszego bloga, tymczasem okazuje się, iż to z jaką intensywnością i zacięciem po bułki chodzi środowisko skupione wokół psów jest po prostu niesamowite.
Interesujące jest to, jak mówi się o psach w Internecie: w tekstach publikowanych na dużych portalach, na blogach, w filmach na YouTube, czy w grupach na Facebooku. Dotyczące kynologii teksty (w tym szerszym rozumieniu tekstów kultury), które pojawiają się w sieci można podzielić na dwie, szerokie kategorie: specjalistyczną oraz casualową. W tej pierwszej znajdziemy publikacje o wysokiej poprawności merytorycznej, w drugiej zaś bywa pod tym względem zdecydowanie gorzej – pies często prezentowany jest jako idealny dodatek do zestawu rodzinnego 2 + 2 + dom z ogrodem na przedmieściach albo tematyka czworonogów pojawia się, jako klasyczna dziennikarska zapchajdziura, z której korzysta się, gdy zabraknie innych, bardziej porywających tłumy zagadnień. Na pierwszy rzut oka, materiały tworzone w ramach obu kategorii mają zupełnie rozłączne grupy docelowe – bo przecież kiedy specjaliści dyskutują nad prawidłową techniką zabawy z psem, casuale zastanawiają się nad tym, jakie rasy najlepiej będą nadawać się do mieszkania w bloku i dlaczego ostatecznie odpowiedź na zadane pytanie brzmi “Żadne!”. Prawda jest jednak taka, że obie grupy mocno się przenikają, problem zaś polega na tym, że zwykle nic dobrego z tego nie wynika.
Tam, gdzie klikamy głównie po to, aby dowiedzieć się jak źle się dzieje w państwie polskim (czy którymkolwiek innym) psy pojawiają się w kilku typowych kontekstach. Zazwyczaj to brud w miastach, pogryzienia, bestialskie traktowanie zwierząt i powtarzane jak mantra kynologiczne mity (wiadomo, że adoptowany kocha bardziej z wdzięczności!). Zwykle pod każdym artykułem, bez względu na tematykę, w najlepsze trwa wojna o przysłowiowe lepsze jutro pod hasłem “Wszędzie tymi psami srajo!”. Agresja wprost wylewa się z monitorów. Strach kliknąć, a mimo to zasięgi rosną jak szalone. Na drugim biegunie są wyciskające łzy historie psów uratowanych z wyjątkowo trudnych warunków – takich, które z obleczonych skórą worków kości zmieniły się w radosne, szczęśliwe, kochane stworzenia. Słodyczy w tym tyle, że mogą rozboleć zęby i chociaż bez wątpienia tego rodzaju artykuły zasługują na znak jakości “Faith in humanity restored” to raczej nie grzeszą wysokim poziomem merytorycznym. Zbierają za to dziesiątki, setki, tysiące serduszek – fejm bez wątpienia się zgadza.
Gdzie w tym wszystkim są osoby posiadające specjalistyczną wiedzę o psach, ich zachowaniu, żywieniu, szkoleniu? U siebie. W tych wszystkich zakątkach Internetu, w których nigdy nie postała myszka nikogo, kto psa po prostu ma i stara się nim dobrze opiekować, ale nie podporządkowuje mu całego swojego życia. Wielu z nich nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że posiada wiedzę, która nie jest dostępna dla wszystkich, inni zaś są zbyt zajęci nabijaniem się z behawiorystów, by w ogóle zastanowić się nad tym, że są właściciele psów, którzy nawet nie wiedzą co to za dziwny zawód. Gdy zaś w końcu przyjdzie im zetknąć się z kimś kto chciałby swoją wiedzę o psach wynieść na nowy poziom zalewają go taką liczbą podanych z sympatią dobrych rad, że biedak czym prędzej bierze nogi za pas. Z jednej strony narzekamy na nieświadomych właściciel psów, z drugiej przysłowiowe chodzenie po bułki jest wśród nas sportem bardziej popularnym niż obedience, agility, frisbee i wystawy razem wzięte.
Odnoszę wrażenie, że brakuje w Internecie takiego sposobu rozmawiania o psach, który rozumie, że nie każdy chce być mistrzem świata obedience, a do tego trafia do szerokiej grupy osób – tych wszystkich, którym wystarczy, aby pies przyzwoicie chodził na luźnej smyczy i wracał na zawołanie. Może ktoś taki, odpowiednio przyjęty i pokierowany, kiedyś pójdzie krok dalej? Może minie kilka lat i spotkamy się na zawodach? Możliwe, ale aby móc się o tym przekonać, trzeba na początek dać mu szansę. Przydałoby się zatem nieco więcej rozsądku, dystansu i zrozumienia dla potrzeb drugiego człowieka – takiego, dla którego pies jest wyłącznie fajnym kumplem, a nie sportowcem czy championem piękności. Za to zdecydowanie mniej chodzenia po bułki.
photo credit: Emilia Heller-Mrotek, Paw Shots
I pisze to osoba, która jakiś czas temu zastanawiała się po co zwykłego psa brać w miejsca publiczne? Przepraszam, ale czytając Twojego bloga, czasem mam wrażenie, że to Ty jesteś osobą, która nie rozumie, że ktoś chce mieć zwykłego psa, nic nie trenować zawodowo, ale mimo wszystko chce mieć bardzo dobrą relacje z psem i wiedzę na temat zachowania i żywienia.
Cześć, Agnieszko! Dziękuję Ci za komenatrz. Wydaje mi się, że Twoje zarzuty są jednak cokolwiek na wyrost, co więcej chyba nie do końca zrozumiałaś co chciałam przekazać ninijeszym tekstem. Jestem gorącą zwolenniczką rozmawiania, tłumaczenia i jasnej komunikacji, zwłaszcza gdy chodzi o osoby początkujące, dlatego jeżeli ktoś pisze do mnie z jakimkolwiek pytaniem zawsze odpowiadam spokojnie i na miarę swojej wiedzy, a jeżeli tej brakuje – staram się pytającego pokierować dalej, do osób pracujących jako szkoleniowcy, trenerzy sportowi czy psi behawioryści. Wiele z moich najfajniejszych znajomości internetowych zaczęło się właśnie w ten sposób.
Uważam (co się tyczy zarówno zabierania psa w miejsca publiczne, jak i ewentualnego szukania mu nowego domu), że właściciel powinien o psa dbać – tylko tyle i aż tyle. Bez względu na to, czy mowa o psie do twarzystwa, wystawowym championie czy psie sportowym. Wierzę, że odpowiedzialny właściciel poświęca swojemu psu odpowiednio dużo uwagi, aby zapewnić mu właściwe warunki i zadbać o swojego zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Z tego zaś wynika moje przekonanie, że jeżeli idę gdzieś, gdzie nie mam ochoty/ czasu/ warunków do zajmowania się psem, a wiem, że pies czuje się w tym miejscu/ sytuacji źle i potrzebuje mojego wsparcia to po prostu pozwalam mu zostać w domu. Dla jednego psa taką sytuacją będzie miejski festyn, dla innego wizyta u znajomych. Nieistotna jest sytuacja, istotne jest natomiast to, że uważam, iż zabranie psa w miejsce, które powoduje u niego duży stres i przebywanie w tym miejscu z kompletnym lekceważeniem zwierzęcia jest wobec niego nie fair. Krótko mówiąc, wszystko sprowadza się do poświęcania swojemu psu uwagi i dostrzegania jego potrzeb, a nie jak Ci się wydaje, do tego, czy ktoś trenuje obedience, agility czy flyball. Szerze pisałam o tym w osobnym artykule „Pies towarzyszący. Czy warto wszędzie zabierać ze sobą psa?” (link: https://piesdokwadratu.pl/2017/12/22/pies-czy-warto-wszedzie-zabierac-ze-soba-psa/ ). Pozdrowienia! 🙂
No i wielka pani D. napisała referat, którego i tak nikt nie przeczyta… A co do przedmówcy to zgadzam się, ten blog lubi trącić hipokryzją.
Tym bardziej się cieszę, że chociaż Ty go przeczytałeś/ przeczytałaś! 🙂
Zamerdani, Makulscy, Życie z Psem… od razu przyszły mi na myśl trzy duże blogi, które spełniają kryteria bycia przystępnym dla przeciętnego właściciela psa i nie promują żadnego konkretnego psiego sportu. A nie jest to tematyka, która mnie interesuje i której aktywnie szukam, więc jednak problem imho nie istnieje.
Poza tym, na litość, nie róbmy ze zwykłego posiadania psa nadludzkiej mocy i pietrzących się trudności, które wymagają godzinnego riserczu w necie i regularnej lektury tysiąca blogów.
To już kolejny ostatnio post tutaj, który nie wiem, czemu służy… może lepiej byłoby napisać coś dla tych casuali, co to niby dla nich nie ma żadnych treści?
Piszę o tym, co mnie interesuje lub zwraca moją uwagę, bo to przecież mój blog. Ostatnio to najwyraźniej rozmaite okołopsie zjawiska internetowe, brak kultury dyskusji czy wysoki próg wejścia do pewnych środowisk, a także obedience, bo to coś co zajmuje sporo mojego czasu i pochłania wiele mojej energii, co jest dla mnie ważne – nie ucieknę od promowania tego sportu, nie zamierzam też zresztą próbować. Jednocześnie, uważam, że na blogu jest naprawdę sporo treści dla osób początkujących w psiarzowaniu, od szkoleniowych poradników, przez długaśny tekst o tym, jak kupić swojego pierwszego rasowego psa, po serię wywiadów ze specjalistami w swoich dziedzinach kynologicznych.
Zawsze bardzo mi miło jak ktoś o nas wspomina, więc dzięki! Pokazuje to, że rzeczywiście ktoś nas czyta, a te cyferki pokazywane przez statystyki to nie są tylko wirtualne roboty 😀 Makulskich kiedyś czytałem bardzo regularnie, ale to trochę nie na moje nerwy. Oglądam te piękne miejsca i tylko się denerwuję, że siedzę w domu. Potem oczywiście jem burgera na pocieszenie, przypominam, że jestem leniwą bułą i jest ok 😀
To tak poza tematem, wybaczcie offtop 🙂
Ale… to przecież chodziło o to, że niektóre części internetu czynią z posiadania psa kolejną fizykę kwantową a zbłąkany cywil, pytający się o coś na takim blogu/grupie zostaje bombardowany taką ilością informacji/pytań/pretensji/warunków, że wymięka i się wycofuje, bo rozumie co piąte słowo. To jest to ‚chodzenie po bułki’ i o tym jest tekst. Bo przecież da się ‚po prostu’ żyć z psem, bez januszowej patologii spacerowej ale też bez sportowych treningów, seminariów na drugim końcu Polski a zwyczajnym świadomym posiadaniem pupila (bo to jednak istota żywa, więc trzeba się ciut bardziej zatroszczyć niż rowerem i np. nie zostawiać pod sklepem czy nie karmić schabowym i ziemniakiem z talerza). Tylko ciężko jest się laikowi przebić w psim internecie w naporze czepialstwa i stawianiu się ponad tym człowiekiem, bo wie się więcej. Często proste pytanie, na które odpowiedź zajmuje 3 zdania kończy się milionem podwątków, pytań dodatkowych, wykładów, linków do naukowych badań z Honolulu, oddelegowaniem to top behawiorysty zza morza i zaleceniem leczenia 3 schorzeń. A można przecież takiego laika uświadamiać i edukować stopniowo i przede wszystkim z sympatią.
Jak dla mnie tekst jest właśnie skierowany do tych wielkich głów, żeby czasem spuściły z tonu i do nowicjusza w psim światku mówiły ludzkim głosem 😉 I nie tylko tyczy się to samych tekstów a dyskusji pod nimi czy na forach i grupach 😉
Dokładnie! Odnoszę wrażenie, że próg wejścia do świadomego psiarzowania jest dość wysoki – i, niestety, sami za to odpowiadamy.
Z tym progiem zgodze sie, ale w inny sposób- u nas warunkiem posiadania pierwszego psa jest prawo jazdy na owego, czyli teoretyczny i praktyczny egzamin. Oczywiscie zwiazany z kosztami, mnie kosztowal 250 euro, wliczajac w to psia szkólke jako przygotowanie do egzaminu. W sumie, nieglupia sprawa, szkoda, ze obowiazuje w niewielu tylko landach, i tylko tych pierwszych posiadaczy. Bo majac psy i od 30 lat, nie znaczy to, ze wszystko robi sie prawidlowo, ale to juz inne historie.
Łał, tekst taki trudny, czytanie ze zrozumieniem takie niezrozumiałe, oburzenia tyle…
A co do tekstu – ja szczególnie lubię to poczucie wyższości u osób „sportowych i profesjonalnych” którym hojnie obdarzają plebs. Ach, ach, ale jak to, tak niesportowo 😛
Hyhy, może tym razem metafora mi weszła za mocno. 😛
Mój mąż to fanatyk wędkarstwa… i ta pasta to historia mojego życia. Jakimś cudem nie znałam tej o chodzeniu po bułki – zafundowałaś mi chwilę dobrego śmiechu. I to chwilę śmiechu z samej siebie, bo ja zawsze wszystko sprawdzam, czytam fora(zazwyczaj osiągam rangę „sum” zanim coś kupię). W czasach studenckich koleżanki się śmiały, że nawet do toalety nie chodzę bez planu rozbitego na trzy etapy.
Aczkolwiek przyznam szczerze, że nie lubię tych ogólnych psich blogów. Na tym najbardziej lubię wpisy o obedience i treningach. W ogóle lubię blogi i wpisy o konkretnej tematyce. Ile można czytać sponsorowanych recenzji różnych „cudów na kiju” albo wpisów typu „ból życia z psimi Januszami”.
O, jak ja Cię rozumiem! Nigdy nie zapomnę, jakie katusze przeżywałam przy okazji kupna aparatu (bo wiadomo, że im droższa rzecz, tym większym paraliż decyzyjny :P) – obejrząłam całego YT i przeczytałam cały foto internet chyba ze trzy razy. 😛
Jest mi kosmicznie miło, że ktoś zagląda tu właśnie po obedience! <3 Mam wiele obaw dotyczących wąskiej specjalizacji bloga, tego że jednak jest za mało ogólny i że jest na nim za mało takich właśnie causalowych tekstów (chociaż myślę, że nieźle udaje mi się zachowywać równowagę), więc strasznie się cieszę, że jest tu ktoś kto lubi te scpejalistyczne artykuły 🙂
To powiem Ci, że ostatnio z jedną psią koleżanką rozmawiałyśmy o tym jak to na tych psich blogach jest w kółko to samo i tylko kilka blogów ma konkretne i wyróżniające się wpisy m.in. Pies do kwadratu. Jak dla mnie więcej obedience!
Bardzo Ci dziękuję za te słowa, naprawdę kosmicznie miło mi to czytać! <3
I ja również proszę o więcej OBI, bo my właśnie z Młodą zaczynamy. 😀 (To ja – ta co zwracała Ci gitarę na Messengerze ;P )