Letni obóz obedience ’18

Końcówkę sierpnia i początek września spędziliśmy w Dąbrówce Dolnej niedaleko Opola na letnim obozie obedience, trenując wytrwale pod okiem Joanny Janiec, Agnieszki Leszczyńskiej i Sylwii Szugzdy. Było bardzo pracowicie i bardzo inspirująco!

Obóz odbywał się w ośrodku jeździeckim Buffalo Ranch – miejscu wprawdzie przywodzącym na myśl kolonie z czasów podstawówki, ale przy tym naprawdę fajnie sprawdzającym się w goszczeniu tego typu psich atrakcji. Przestrzeni było na tyle dużo, żeby jednocześnie mogły odbywać się trzy treningi na raz, a zaraz “za płotem” znajdowały się jeziorko, pola i las. Dodatkową atrakcją był prawie całkowity brak zasięgu jakiejkolwiek (!) sieci, co sprawiło, że wieczorami wszyscy zachowywali się zupełnie jak w mitycznych latach 90. i rozmawiali ze sobą, zamiast siedzieć z nosami w smartfonach. FOMO chłostało nas mocno, miejsca w których zasięg czasem się pojawiał oznaczałyśmy wbijając w ziemię tyczki, a raz nawet razem z Martą pół godziny jeździłyśmy samochodem po okolicy próbując wysłać maila. Mówię Wam, to była totalna jazda bez trzymanki!

Psy również nie miały lekko. Trenerki przewidziały po trzy 25-minutowe wejścia dziennie na osobę. To bardzo dużo, przez co pod koniec wiele z tych czworonogów, które nie są w stałym intensywnym treningu w pewnym momencie przestała dawać radę. Gambit pracował dzielnie na każdym wejściu, ale po pierwsze prowadzi stale naprawdę aktywny tryb życia, a po drugie ma świetnie zrobioną klatkę, w której w stanie rzeczywiście odpoczywać. Mimo to, myślę, że idealnym rozwiązaniem jest wyjazd na obóz z dwoma psami i podzielenie pomiędzy nie treningów, w zależności od tego, czego dokładnie dany egzemplarz potrzebuje. Jeżeli zaś chodzi o potrzeby mojego prywatnego egzemplarza to muszę przyznać, że zadbano o ich zaspokojenie, jednak nie uprzedzajmy faktów.

Obóz zaczął się w sobotę późnym popołudniem od pokazu umiejętności. Każdy miał zaprezentować jak pracuje ze swoim psem w formie krótkiego treningu lub łańcucha pod zawody. Wybrałam tę drugą opcję, decydując się na łańcuch mieszający ćwiczenia z klasy 1 i 2 obedience – w każdym był jakiś problem, który chciałam poprawić i który się oczywiście podczas tego łańcucha pokazał. Poza tymi kwestiami, miałam też w planach poprawienie zatrzymania w przywołaniu, rozpoczęcie dłubania pewnych elementów trójkowych i, rzecz najważniejsza, patyki.

Patyki to takie ćwiczenie obedience, które spędza mi sen z powiek, a jak już przypadkiem uda mi się zasnąć to jest głównym bohaterem koszmarów. Nie umiem w pracę węchową, nie rozumiem jej, a do tego tyle już patykami walczę, że teraz na sam widok drewnianego klocka czuję się bezsilna i sfrustrowana. Moje nastawienie, wiadomo, wcale tu Gambitowi nie pomaga i najbardziej w tym ćwiczeniu przydałby mu się inny przewodnik. Tym innym przewodnikiem została Asia Janiec. Dzięki temu w końcu mam poczucie, że Gambit po tych kilku dniach w patykach zachowuje się jak zwyczajny, początkujący pies, a nie jakby to była najgorsza droga przez mękę. Pozostaje mieć nadzieję, że uda mi się tego wszystkiego nie zepsuć.

Co do całej reszty, to przed nami dużo pracy, ale muszę przyznać, że Asia, Agnieszka i Sylwia bardzo otworzyły mi głowę i niestrudzenie próbowały wbijać do niej nieco inne podejście do obedience. Z obozu wróciłam z wieloma stronami notatek i postanowieniem, że będę często uśmiechać się do mojego psa.

Takie to wszystko było dobre, że już czuję się zapisana za kolejną edycję za rok. I nie mogę się doczekać.

photo credit: Marta Pieczerak | fotografia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.